12 August 2012

canada Banff - Jezioro Louise

Dziś, wstajemy wcześnie! Czeka nas powrót do Parku Narodowego Banff - tym razem do sektora Jeziora Louise oddalonego o jakieś trzydzieści kilometrów od naszego kempingu w Parku Yoho. Jest to z pewnością miejsce najbardziej "turystyczne" w regionie i dlatego trzeba pojawić się wcześnie - jeśli chce się gdzie mieć zaparkować samochód. W programie kilka dobrych kilometrów marszu, jak zwykle z tendencją wznoszącą.

Jezioro Louise jest...zapierające dech w piersiach. Mimo tłumów, wszyscy razem jak zaklęci wpatrujemy się w jego turkusową toń. Spokojne niczym zaklęte, odbijają się w nim otaczające je góry i w tle lodowiec Victoria zasilający jezioro. Do do jego stóp zmierzamy - do Kotliny sześciu lodowców. Jedyny intruz w tym przepięknym krajobrazie? Betonowy moloch, ogromny hotel i luksusowy kompleks "Château Lake Louise". Ma swoich fanów ("jeden z najlepszych hoteli w Kanadzie, a już na pewno najpiękniej położony"), jak i przeciwników - do których, od dziś, można zaliczyć nas dwoje. Staraliśmy się go nie fotografować, ale na pewno dojrzycie go gdzieś w tle - jest tak ogromny, że nie da się go pominąć...

Marsz zaczyna się bardzo spokojnie, podążamy brzegiem jeziora, aż do jego przeciwległego brzegu. Dochodzimy do kamienistej polany poprzecinanej strumieniami z lodowców. I tu zaczyna się pod górkę, aż do Tea house'u - herbaciarni położonej u stóp lodowców. Podobno wybudowano go dla królowej angielskiej, żeby miała gdzie popijać herbatkę i wypoczywać, podczas pobytu w górach Skalistych :) Idealne miejsce, żeby w pełni podziwiać wielkie połacie lodowców i wiecznego śniegu. Od ponad wieku, to miejsce jest przedmiotem badań geomorfologów - aktualnie najbardziej preokupującym tematem ich jest deglacjacja lodowców. Podobno w czasie ostatnich stu lat, straciły one od 40 do 70% objętości. Jest czym się przejmować... Mała anegdota, w czasie marszu w kierunku kotliny usłyszeliśmy grzmoty. Trochę się przestraszyliśmy bo jak to w górach - nigdy nie można przewidzieć pogody, a jak wiecie, od tygodnia, nie towarzyszą już nam w podróży nasze gore-texowe kurtki. Grzmoty były coraz to silniejsze, podczas gdy na niebie chmury nie wyglądały wcale specjalnie na burzowe... W końcu, zdaliśmy sobie sprawę, że to nie burza, tylko dźwięk lodu, który łamie się razem z postępującymi roztopami! Byliśmy nawet świadkami oddzielenia się wielkiej części lodu i jej roztrzaskania się z hukiem w dolinie (na szczęście pustej). Wow!

Po małym posiłku przed herbaciarnią (jajka na twardo i suszone owoce) schodzimy z powrotem w dół, żeby zaraz potem na nowo wspinać się do Jeziora Agnes położonego na wysokości 2099 m.n.p.m. Jest ono mniejsze ale równie turkusowe co Jezioro Louise. Dodatkowego uroku dodają mu położone nad nim góry układające się w coś w rodzaju amfiteatru. Asystujemy naturze i podziwiamy ten spektakl pełen splendoru, który "wystawia" ona każdego dnia. Znajduje się też tutaj kolejna herbaciarnia przypominająca stylem alpejskie szalety. Wszystko co tu podają wygląda smakowicie ale znalezenie wolnego stolika graniczy z cudem. Według naszego książkowego przewodnika, podawany tu crumble z rabarbarem za 6 dolców jest o wiele lepszy tego, który podają w Château Lake Louise, i który tam kosztuje (jedyne) 49 dolców...!!! Wzdłuż wodospadów wypływających z Jeziora Agnes schodzimy w dół do zasilanego nimi Mirror Lake. Pewnie o poranku, gdy nie ma taplających się w nim dzieci, które coraz to rozbudzają taflę wody do złudzenia musi przypominać lustro. Póki co, to taka turkusowa kałuża. Jeszcze kilka kilometrów i dochodzimy na nowo do brzegu Jeziora Louise. Różnica tłumów między porankiem, a popołudniem jest uderzająca - tłumy Chińczyków robią sobie zdjęcia przed jeziorem, przed okropnym hotelem (sic!), ale którzby wybrał się w jakikolwiek trek...

Wieczorem postanawiamy poświętować - jest okazja, mamy 7 sierpnia :p Co prawda z kasą u nas krucho - ale co tam, raz możemy się szarpnąć. I tu trzeba powiedzieć - mamy niesamowite szczęście. Nasz kemping znajduje się jak wiecie w Parku Narodowym Yoho. Jakieś pięć minut autem od kempingu jest położone małe miasteczko Field (gdzie ma swą siedzibę Centrum informacyjne Parku). Liczy ono, maksymalnie, stu stałych mieszkańców. Jest tu jedna restauracja! I to jaka! Musieliśmy czekać ponad godzinę na stolik! Remi powiedział właścicielce na koniec, że przeżył kulinarny orgazm :D Restauracja ta, Truffle Pigs, wykorzystuje produkty lokalne z tendencją bio. Wszystko było pycha - na pierwsze danie podzieliliśmy antipasti z idealnie śmierdzącymi serami i szyneczkami, i bagietką chrupiącą (wyobraźcie sobie co to dla nas znaczy po trzech miesiącach chleba tostowego...). Na drugie, coś w rodzju flammekueche z mięsem z kaczki i kiełbaską plus sałatka z rokietty, wszystko świetnie doprawione. Na deser tarta cytrynowa. To wszystko z bardzo dobrym lokalnym piwem. Atmosfera tego miejsca jest naprawdę wyjątkowa :) Dobry posiłek potrafi wprawić w świetny nastrój i rozgrzać serducho!
Polecamy Truffle Pigs wszystkim, którzy wybierają się w kanadyjskie góry Skaliste :)

lake-louise-map

A - Park Narodowy Yoho, B - Park Narodowy Banff, Sektor Jeziora Louise

Télécharger les photos

Popi Aug. 13, 2012, 8:52 p.m.

Tout lu !

maman Aug. 13, 2012, 9:27 p.m.

trop beau .... ;o) zizous .... pleins !!!

Papa Aug. 15, 2012, 9:09 a.m.

Magnifique !

mama&tata Aug. 15, 2012, 3:58 p.m.

Komu przyszło do głowy zbudować to betonowe paskudztwo w takim miejscu?Czego nie robi chęć zysku niestety człowiek to....Remi jakby przysnął z kawałkiem bagietki ale rozumiem,że to kontemplacja smaku po długim okresie postu!A zdjęcie to i inne fajne, ochoczo bym chlupnął w tę turkusową toń i pomoczyłbym się nieco.Superowy tort urodzinowy!Pozdrawiamy buziaki.