27 January 2013

rapa-nui Hanga Roa, pierwsze spotkanie z Rapa Nui

Oczywiście jak na nas przystało, nie obyło się bez przygód w drodze z Tahiti na kolejną wyspę Pacyfiku - Rapa Nui. Nic Wam nie mówi jej nazwa? W Polsce znamy ją jako Wyspę Wielkanocną. Ponad dziesięć godzin w opóźnieniu lotu, ale podobno to całkiem normalne. Trafić na tę maleńką wyspę (piętnaście na dwadzieścia kilometrów!) to nie lada wyzwanie. To najbardziej odizolowane miejsce na świecie: najbliższe wyspy Pitcairn są oddalone o ponad dwa tysiące kilometrów, a wybrzeże chilijskie o trzy i pół tysiąca!

Na lotnisku tradycyjnie z naszyjnikami z kwiatów (lei) wita nas Benjamin, szef zarezerwowanego przez nas kempingu Tipanie Moana. Lotnisko jest co prawda położone o pięć minut na piechotę od centrum miasta, ale Rapa Nui (rdzenni mieszkańcy wyspy, pochodzenia polinezyjskiego) mają wrodzony niezwykły sens gościnności. Co do "centrum miasta", nie powinnam używać takiego sformułowania. Jedyne miasto na Wyspie Wielkanocnej, a właściwie miasteczko (wioskę) - Hanga Roa -, zamieszkuje pięć tysięcy osób. Nasza pierwsza misja to małe zakupy - ponieważ przylatujemy z zewnątrz Chile, nie mamy prawa wwozić ze sobą żadnych produktów spożywczych. Marudziliśmy na Moorei, że niełatwo wszystko dostać? Tutaj to jest dopiero zabawa. Przynajmniej nie ma wybrzydzania, się bierze co jest w jednym albo w drugim sklepie. I te ceny...każda rzecz kosztuje 2000 pesos chilijskich (ok 15 złotych): paczka makaronu, butelka wody 1,5l, tabliczka czekolady i dwie piersi z kurczaka. Przynajmniej łatwo podlicza się rachunek...

Ciężko jest w kilku słowach wprowadzić Was do artykułu na temat Wyspy Wielkanocnej. Zasiedlili ją przybysze najprawdopodobniej z Polinezji około VIII wieku (chociaż niektóre teorie mówią o osadnikach z Ameryki Południowej). Przez kilka wieków budowali ogromne posągi ze skał tufowych, Moai. Rozmiary tych, które znaleziono, idą od sześciu do dwudziestu jeden metrów, a ich waga od dziesięciu do dwustu ton (same kapelusze pukao ważyły kilka ton, a ustawiano je na głowach gotowych już Moai...). W Niedzielę Wielkanocną roku 1722, wyspa została "odkryta" przez Holendra Roggeveena. Zbiega się to w czasie z momentem upadku tej tajemniczej cywilizacji (choroby? deforestacja? kanibalizm? wewnętrzne konflikty między Długo i Krótkouchymi? głód?). Gdy Cook przybił do wyspy w 1774 roku, nie było w tym momencie już żadnego stojącego Moai, wszystkie leżały przewrócone. Mieszkańcy wyspy zdążyli w międzyczasie przejść do nowego kultu boga Make-Make, człowieka-ptaka i wybić się wzajemnie w krwawych walkach. Katastrofalny cios to przybycie w połowie XIX wieku statku z łowcami niewolników z Peru. Uprowadzili oni około 1500 osób, co reprezentowało połowę populacji wyspy w tym króla, jego rodzinę oraz całą inteligencję (arystokrację i kapłanów) znającą pismo rongo-rongo (do dziś nikt nie potrafi go odczytać). Gdy po interwencji misjonarzy, Peruwiańczycy uwolnili Rapa Nui, została już ich tylko garstka, która zmarła w czasie podróży powrotnej (do wyspy dotarło tylko 15 osób...). A gwóźdź do trumny tej wymierającej cywilizacji był...francuski! Jean-Baptiste Dutrou-Bornier przybył w 1868 roku na Rapa Nui, ogłosił się królem, zadecydował o utworzeniu na wyspie wielkiej owczej farmy: połowę mieszkańców, w większości młodych, wysłał na Tahiti do pracy na plantacjach, a reszta była zatrudniona u niego. W 1876 roku, na wyspie pozostawało jedynie 110 prawdziwych Rapa Nui z czego tylko 36 miało potomstwo. Rok później Dutrou-Bornier został zamordowany przez tubylców (ponieważ porywał młode dziewice), a dziesięć lat później Chile zaanektowało Wyspę Wielkanocną. Do lat 60 XX wieku, Rapa Nui bez żadnych praw cisnęli się w rezerwacie w Hanga Roa, a wyspę eksploatowali Anglicy i marynarze chilijscy. Dopiero w 1966, nadano im prawa obywatelskie i narodowość chilijską, wprowadzono elektryczność i kanalizację, otwarto szkołę. Dziś, wyspę zamieszkuje ponad pięć tysięcy osób, ale większość stanowią przybysze z kontynentu. Liczbę Rapa Nui szacuje się na około dwa, dwa i pół tysiąca. W 2007 roku, Chile przyznało Rapa Nui status "terytorium specjalnego" - by podtrzymać ich w tej polinezyjskiej inności, którą podkreślają na każdym kroku, w kulturze , którą się cieszą i odkrywają na nowo, w artykułach z Wyspy Wielkanocnej zamieszczamy ich własną flagę (oficjalną oczywiście pozostaje chilijska). Przedstawia ona 'rei miro' - symbol władzy, pokrewieństwa i tradycji zarezerwowany dla arystokracji. Jest to półksiężyc, na którego końcach znajdują się dwie wpatrujące się w siebie nawzajem twarze.

drapeau
Flaga Rapa Nui

hanga-roa

hanga-roa
Jak zrozumieliście, jesteśmy daleko od wszystkiego.

Pierwszy dzień na wyspie jest słoneczny. Przeznaczamy go na spacer po Hanga Roa i na spotkanie z naszymi pierwszymi Moai.

hanga-roa
Nie wszystkie drogi są tu asfaltowe.

Nie możemy powstrzymać się przed małym, obiadowym skokiem do tej uroczej restauracji, położonej tuż przy brzegu oceanu. Carpaccio z białej rybki (nie pamiętam nazwy!) z kaparami i parmezanem, pychota!

hanga-roa

hanga-roa

Kilkumetrowe, wzburzone fale rozbijają się z impetem o piękne, wulkaniczne wybrzeże.

hanga-roa
Gdzie jest Remi

hanga-roa
Zawsze się znajdzie jakaś piękna fala...

hanga-roa
...i dlatego to prawdziwy raj dla surferów.

hanga-roa
Mała laguna dla kąpiących się

hanga-roa
Nasze pierwsze Moai

hanga-roa

hanga-roa

hanga-roa
Inna laguna, nie ma bowiem plaży z prawdziwego zdarzenia w tej części wyspy.

Maszerujemy dalej wzdłuż wybrzeża w kierunku Ahu Tahai, wielkiego placu gdzie odbywały się niegdyś ceremonie, ale o których niewiele wiemy dzisiaj (najbardziej popularna teoria dotyczy królewskich pogrzebów). Wiemy jedynie z pewnością, że ahu - wyłożone kamieniami pochodzenia wulkanicznego podwyższone platformy są święte, ważniejsze nawet od Moai (którzy są czymś w rodzaju strażników). Ahu Vai Uri to platforma na której stoi pięć Moai zachowanych w gorszym lub lepszym stanie. Ahu Ko Te Riku to jedyny Moai, który został odrestaurowany w stu procentach, z kapeluszem pukao i białymi oczami z koralu.

hanga-roa

hanga-roa

hanga-roa

Tak jak przedtem na Nowej Zelandii i na Moorei, udajemy się wieczorem na spektakl kultury polinezyjskiej. Show na Rapa Nui jest trochę inny od poprzednich, bardziej wojowniczy i męski. Dziewczyny też bardziej kręcą tyłeczkami.

hanga-roa

hanga-roa

hanga-roa

Tradycyjne zdjęcia pod koniec spektaklu.

hanga-roa

hanga-roa

Następne dni są...deszczowe. Nawet tutejsi nie rozumieją co jest grane, normalnie jesteśmy w samym środku lata! Na osiem dni na wyspie, przez pięć lało jak z cebra. Jak tu nie mówić o pechu?

Ale przecież nie będziemy siedzieć z założonymi rękoma i patrzeć przez okno jak pada. Zabieramy się za położony na południowym krańcu wyspy wygasły wulkan Rano Kau. Chodzi o krater o wysokości 410 metrów, idealnie okrągły w którego wnętrzu znajduje się przepiękne, krystaliczne jezioro, zarośnięte tatarakiem. Ściana od strony oceanu jest częściowo zawalona, niczym okno widokowe. Na stromej krawędzi krateru jest położona odrestaurowana w latach 1974-1976 kamienna wioska ceremonialna Orongo. Dziś to jedno z niewielu miejsc na wyspie pozwalające zrozumieć wierzenia i sposób życia mieszkańców w poprzedniej epoce.

To z tej wioski został skradziony przez Anglików w 1869 roku przepiękny Moai Hoa Hakananai'a znajdujący się dziś w British Museum. Inne muzeum, paryski Luwr również należy do tych kilku miejsc na świecie, mogących poszczycić się posiadaniem prawdziwego Moai z Wyspy Wielkanocnej w swoich zbiorach (ten którego widzieliśmy w Waszyngtonie też jest prawdziwy!).

W pewnym momencie historii, mieszkańcy wyspy odeszli od Moai na rzecz kultu boga Make-Make, czyli człowieka-ptaka. Raz na rok odbywała się wielka ceremonia w Orongo, przedziwny konkurs mający wskazać nowego człowieka-ptaka. Zwycięzca stawał się na okres roku żywym bogiem, rozpieszczanym przedmiotem kultu, któremu ofiarowano w nagrodzie kilka kobiet specjalnie wybielonych i utuczonych przez kilka miesięcy w jaskiniach (...!). Ale jednocześnie konkurs to nie były żarty: trzeba było zbiec ze stromego wulkanu do oceanu pełnego rekinów, dopłynąć wpław do maleńkiej wyspy Motu Nui oddalonej o kilometr i tam zdobyć pierwsze jajo rybitwy czarnogrzbietej, po czym dostarczyć je na miejsce startu (w całości!). Oczywiście na jajo nie wpadało się od razu, czasami trzeba było na nie czekać kilka tygodni...

hanga-roa
Widok na Hanga Roa

hanga-roa
Jezioro w kraterze

hanga-roa
Lektor

hanga-roa
Wyspa Motu Nui

hanga-roa
Chodzi oczywiście o tą najbardziej oddaloną.

hanga-roa
Domy z kamienia w wiosce Orongo

hanga-roa
Pada ale mimo wszystko jest bardzo ciepło

hanga-roa
Wioska Orongo jest położona na samym końcu, tuż na krawędzi.

Korzystamy z wieczornego przejaśnienia by powrócić na Ahu Tahai i stamtąd podziwiać zachód słońca z dwoma Francuzami poznanymi na kempingu.

hanga-roa

hanga-roa

hanga-roa

hanga-roa

hanga-roa

hanga-roa

hanga-roa

hanga-roa

hanga-roa

Ten piękny wieczór jest znakiem wyjątkowej pogody na następny dzień. Jedyny zaplanowany na ten tydzień przez prognozę. Decydujemy się więc wynająć samochód z Marion i Remim (innym Remim!), dwójką Francuzów z naszego kempingu. Planujemy objechać całą wyspę i zobaczyć jak najwięcej. Czeka nas dłuuuuuugi dzień - ale to w kolejnym artykule!

rapa-nui-map

A - Kemping 'Tipanie Moana' w Hanga Roa

Télécharger les photos

maman ... ;o) Jan. 28, 2013, 4:47 a.m.

désigner l'homme oiseau de l'année ... il faudrait soufler ça à koh lanta , pour épicer un chouïa la TV française ! ^-^ Si vous me ramenez un Moai je vous fais un joli porte clefs ... vous ne chercherez plus les clefs du scoot ! bisouillages frisquets de nous .

Papa Jan. 28, 2013, 6:38 a.m.

Super cette île! On devrait tous avoir un Moai dans son jardin! Bises

Spook' Jan. 28, 2013, 7:13 a.m.

[:bien]

poote Jan. 28, 2013, 8:39 a.m.

Y'a rien à bouffer mais y'a des despés, vous n'êtes pas perdus !! bisous

Gaël Jan. 28, 2013, 2:09 p.m.

Hé ben! ... C'est tellement loin que rares sont les privilégiés à goûter les charmes de cette île étonnante. La chance!!

mama&tata Jan. 28, 2013, 4:02 p.m.

Ciekawe jaką techniką wykonano tych kamiennych gentlemanów mając na uwadze czas ,w którym ich wykuto i postawiono na sztorc.Elektryczności nie było ani stalowych narzędzi specjalnej twardości ,zatem należy podziwiać to dzieło z dzisiejszej perspektywy jako rodzaj geniuszu ludzkiego tworzącego coś z niczego i to w dodatku nie wiadomo czym.Fajna ta wyspa i całkiem przyjemnie się na nie pewnie mieszka tylko ta odległość do najbliższych lądów trochę porażająca, chociaż z drugiej strony ,ilu gości człowiek by uniknął szczególnie tych nie do końca oczekiwanych.Miło by było zostać tym latającym królem choćby ze względu na przywileje i przyjemności będące w jego posiadaniu, jednakowoż te tuczone laski w jaskiniach to niekoniecznie/ludzie to mają skłonność do wymyślania bóstw jakby mało mieli problemów/ no i te wyścigi wśród rekinów po jedno jajko jakiegoś ptaszydła całkiem bez sensu!Życie na Wyspie toczy się beztrosko chociaż przytoczone przez Ciebie fakty z okrutnej dla tubylców przeszłości świadczą ile krwi ludzkiej potrafiono przetoczyć i ile cierpienia człowiek człowiekowi zadaje mając przewagę w postaci siły i broni.Ciekawe, że to zawsze narody o wyższym stopniu rozwoju cywilizacyjnego potrafiły okrutnie rozprawiać się z mniej rozwiniętymi społecznościami po to,żeby się wzbogacić i wyzyskiwać je jako niewolników do pracy a jednocześnie głosić szczytne hasła na różne tematy.Ot ludzka hipokryzja.No ale nic to przeszłość ,która miejmy nadzieję odeszła bezpowrotnie i cieszmy się Waszą podróżą,która zaciska coraz bardziej okrągłą pętlę bo to półmetek trasy i chociaż jeszcze Wam dużo zostało to jednak już z "górki".Piszcie i fotografujcie co dalej ku naszej uciesze.Buziaki!

Popi Jan. 29, 2013, 12:45 a.m.

[:fegafobobos:2]]