Surely together with your thoughts here and that i adore your blog! Ive bookmarked it making sure that I can come back & read more inside the fores...
Bien que nous vous avons dit verbalement, je réitère une fois de plus que nous étions très heureux de vous revoir en bonne forme. Nous vous remercions...
Finis coronat opus- jak mawiali starożytni Rzymianie, nawet najdłuższe schody mają ostatni stopień,każda głębia ma dno a najsmaczniejsze jedzenie swój...
Nasz pobyt w górach w prowincji Mondol Kiri nie był ostatecznie tak długi jak przewidywaliśmy. Kolejny przystanek i ostatni już w Kambodży to Kampot. Jak już wspomnieliśmy poprzednio, po przyjeździe do Phnom Penh, nie załapaliśmy się na żaden bus. Wyruszamy więc dopiero następnego dnia rano.
Kampot to miasteczko o charakterystycznej architekturze kolonialnej, położone w delcie rzeki Prek Kampong. Po przyjeździe, od razu wybieramy się na przechadzkę po jego ulicach. Przechodzimy przez ukwiecone bulwardy, promenadę na brzegiem rzeki (po drugiej stronie możecie dojrzeć sztuczną plażę).
Spadek po kolonizacji francuskiej jest naprawdę widoczny w tym mieście. Przyjrzyjcie się, oryginalna nazwa, "staremu francuskiemu mostowi" - fakt, że jest dość oryginalny. Można wyróżnić cztery różne style! Raz się częściowo zawalił, raz został wysadzony przez Czerwonych Khmerów. A odbudowywano go za każdym razem, aczkolwiek dalece od pierwowzoru. W rezultacie jest absolutnie wyjątkowy i w dalszym ciągu przejezdny!
Tę zieloną górę, wiecznie zasnutą chmurą, którą widzicie w oddali odwiedzimy następnego dnia, to Bokor Mountain.
Miasto jest bardzo spokojnie, nie ma tu zbyt wielu turystów - przynajmniej w tym sezonie. Wieczorami, dorośli i dziatwa zbierają się na deptaku i grają: w badmintona, nogę, siatkówkę, baśkę. Na brzegu rzeki młodzi spotykają się na ploty, na randki. Czuje się atmosferę wakacji w powietrzu.
Następnego dnia, pobudka wcześnie rano - czeka nas wyprawa na górę Bokor. W związku z faktem, iż w harmonogramie meteorologicznym deszcze zarezerwowały sobie popołudnia, trzeba intensywnie wykorzystywać poranki. Bokor Mountain jest objęta ochroną parku narodowego. Nie przeszkadzało to jednak Francuzom zbudować na samym jej szczycie ośrodek wczasów klimatycznych w 1920 roku. Eleganckie miejsce wypoczynku i rozrywki, a jednocześnie ucieczka dla elity od zgiełku, upału i wilgoci Phnom Penh. Za czasów świetności było to prawdziwe miasteczko, mieściło sklepy, pocztę, kościół katolicki, wille mieszkalne, a w samym centrum znajdował się Bokor Palace - hotel i kasyno. Ośrodek został dwa razy porzucony: najpierw przez Francuzów w latach 40 w czasie wojny o niepodległość (kompleks przejął król Sihanouk i nawet wybudował tu swój letni pałac) potem w latach 70 gdy władzę przejęli Czerwoni Khmerowie. Jak wiadomo, dzięki położeniu cały kompleks stanowił ważny punkt strategiczny. Gdy wojska wietnamskie dokonały inwazji na Kambodżę pod koniec lat 70, Bokor stanowił jeden z ostatnich bastionów Pol Pota - i to do początku lat 90! Przez sześć ostatnich miesięcy Czerwoni Khmerowie byli zabarykadowani w kościele skąd obstrzeliwali się nawzajem z siłami wietnamskimi, zajmującymi Bokor Palace, oddalony o 500 metrów. Od czasu końca wojny domowej cały, luksusowy niegdyś, kurort popadł w ruinę i stał się miastem duchow - duchów tych, którzy przegrawszy w kasynie rzucali się w przepaść (i do dziś straszą!).
Sama lokalizacja kurortu wydaje się zaskakiwać: po pierwsze ponad 150 kilometrów od stolicy co w tamtych czasach oznaczało kilka godzin jazdy. Po drugie, cały kompleks mieści się na wysokości 1000 metrów: pogoda jest absolutnie nieprzewidywalna, pada tu średnio 280 dni w roku, chmury i mgła zatrzymują się na samym wzgórzu, jest chłodno - cóż, widać zawsze to lepiej niż upały w reszcie kraju.
Dla zwiedzających Bokor otwarto po zakończeniu wojny domowej w 1997 roku. Przez kilkanaście lat, turyści mogli pospacerować po ruinach ośrodka, potańczyć z duchami w sali balowej Bokor Palace, zachwycić się (podobno) pięknym widokiem na zatokę. Nawet Hollywood wykorzystał okazję i nakręcił tu film Matta Dillona "City of Ghosts" w 2002 roku. Niestety dla nas w 2008 roku, kambodżański multimilioner Sok Kong (posiada stacje benzynowe Sokimex i zarządza Angkorem), uzyskał prawa do eksploatacji góry Bokor. Jego faraoniczy projekt jest taki: zainwestować miliard dolarów na okres dziesięciu lat, stworzyć turystyczne miasto, skonstruować 1000 (sic!) luksusowych willi, dwa tereny golfowe oraz odnowić całkowicie stare ruiny - to wszystko w centum parku narodowego...
Wyjeżdżając więc w ten słoneczny poranek w stronę Bokoru już wiemy, że nie będziemy mogli przejść się po ruinach choćby Bokor Palace, tak jak to uczyniło wielu turystów i globtrotterów przed nami. Checemy jednak skorzystać z niesamowitego (podobno) widoku rozpościerającego się ze szczytu, zanim stanie tu betonowy moloch. Jedno za co dziękujemy panu Sok Kong to świetna, nowiutka droga - ta wybudowana przez Francuzów w latach 20 (możecie zobaczyć jej pozostałości na zdjęciach) nie pozwalała jeszcze do niedawna samemu wybrać się do Bokoru, trzeba było skorzystać z oferty regionalnych biur turysycznych. A sama droga jest niebanalna - przez 32 kilometry wije się slalomem 1000 metrów w górę! A do tego jakie widoki: na szmaragdową dolinę, pola ryżowe, miasto Kampot, brzeg morza, saliny, naprzeciw wietnamska wyspa Phu Quoc, a w oddali góry parku narodowego na półwyspie Kep. Całe szczęście skuter dał radę. Swoją drogą spalił na tym prawie całą zawartość zbiornika paliwa.
Stara francuska droga
Zatrzymujemy się kilka kilometrów przed samym szczytem w Czarnym Pałacu, letniej rezydencji króla Sihanouka. Z luksusu nie zostało już dziś wiele. To co dodaje magii temu miejscu to pomarańczowy porost pokrywający zewnętrzne mury.
Widok z tarasu pałacu zapiera dech w piersiach!
Ruszamy dalej już na sam szczyt i...dramat. Nie widać nic na odległość trzech metrów, wszystko spowija gęsta mgła. Po chwili zrywa się deszcz...
Ciężko nam się zorientować w terenie, naprawdę nic nie widać. Na ślepo podążamy asfaltowymi drogami... Wreszcie, udaje nam się wypatrzeć ruiny opuszczonego kościoła. Atmosfera tu panująca jest jak rodem z horroru!
W słoneczne dni (rzadkie dni), kościół prezentuje się następująco:
Tak za czasów świetności prezentował się Bokor Palace:
Tak wyglądał jeszcze niedawno, gdy można było swobodnie spacerować po jego ruinach:
A to zobaczyliśmy my - niewiele widać, ale prace konserwacyjne wyraźnie posuwają się do przodu:
A to droga wiodąca do (podobno) pięknego punktu widokowego, nie zapuściliśmy się dalej - nie chcieliśmy dołączyć do grona duchów...
A tak (podobno) wygląda widok z samego szczytu:
Jesteśmy przemoczeni do suchej nitki! Ruszamy dalej, wciąż pozostając na górze Bokor, do wodospadu Popokvil - co oznacza 'wirujące chmury'. Piękna dwupoziomowa kaskada, rzeczywiście chmury z kropel wody tańczą ponad nią.
Niesamowite, ale tu nie pada! Chyba tylko to miejsce w którym zbudowano kompleks jest jakieś przeklęte, spowite mgłą. No cóż, mamy nadzieję, że pan Sok Kong wie w co inwestuje swój miliard dolarów :)
Zjeżdżamy kilka kilometrów w dół (nie zapalając silnika, skuter sam zjeżdża) i znów świeci piękne słońce. Suszymy płaszczyki przeciwdeszczowe (i siebie), pstrykamy kilka zdjęć:
Duża, prawdziwie rajska wyspa, którą widzicie naprzeciw, to jak już wspomniałam Phu Quoc. Znajduje się co prawda geograficznie na terenie Kambodży (zaledwie kilkanaście kilometrów od jej brzegów), ale należy do Wietnamu. Od wieków te dwa kraje wyrywały ją sobie dosłownie z rąk. Podobno jej utrata do dziś wzbudza wielkie rozgoryczenie u mieszkańców Kambodży.
Po południu (wyjątkowo) w dalszym ciągu mamy slońce. Zatrzymujemy się w spółdzielni producentów pieprzu. Pieprz z Kampot, to dziś oficjalnie zarejestrowana marka (posiada status chronionego wskaźnika geograficznego jak szampan z Szampanii). Jest tu uprawiany od wieków. W XIX wieku francuscy kolonizatorzy sprowadzili go do Europy i zaczęła się "pieprzowa gorączka" - rocznie produkowano go ponad 3000 ton. W czasie reżimu Czerwonych Khmerów (znowu oni) jego produkcja została zredukowana prawie do zera. Odbudowa zniszczonych upraw zajęła wiele lat. Dziś powrócono to tradycyjnych metod, a pieprz z Kampot jest pożądany i uznawany za jeden z najlepszych na świecie. Spółdzielnia producentów, którą odwiedziliśmy zajmuje sie suszeniem kulek pieprzu i ich ręczną segregacją. Pola pieprzowe znajduja się o kilkadziesiąt kilometrów stąd, z dala od zanieczyszczeń.
Uprawa wygląda następująco: rośliny pieprzu pną się po kilkumetrowych tyczkach, oddalonych od siebie o metr. Od góry są przykryte liśćmi bambusowymi, chroniącymi przed słońcem. Przez pierwsze 4 lata rośliny nie dają owoców, muszą być za to bardzo często podlewane. Najbardziej płodne drzewa pieprzowe są w wieku 7-8 lat, owoce dają do około 15 lat. Każde drzewo daje około trzech kilogramów dobrego pieprzu.
W zależności od jego dojrzałości wyróżnia się kilka rodzajów pierzu: zielony (niedojrzały owoc, lekko cytrynowy smak), czarny (lekko dojrzały, suszy się go na słońcu, może być długo przechowywany), czerwony (całkowicie dojrzały owoc, silny i owocowy aromat, najdroższa odmiana) oraz biały (dojrzały, sfermentowany i wyruszony, posiada delikany smak).
Wyjeżdżając z fermy, zupełnie przez przypadek natrafiamy na zoo. Przyjmuje do siebie zwierzęta, które są w złej kondycji zdrowotnej albo te pochodzące z przemytu. Nie wyglądają na bardzo szczęśliwe na pierwszy rzut oka ale to opinia subiektywna. Lwy, małpy i gibony urodziły młode, więc może nie jest im aż tak źle? Mamy szczęście, trafiamy na porę obiadową/kolacyjną, więc wszystkie zwierzęta są wybudzone i podekscytowane. Spotkamy: lwy, tygrysy, gepardy, słonie (które podają trąbę na dzień dobry), orły, guźca, dromadera, szakala, całą masę ptaków, małp i gibony (prawdziwi akrobaci).
Nie zdecydowaliśmy się jednak na rundkę prawdziwie diabelskim młynem :p
Koniec dnia pełnego wrażeń - zostało nam jeszcze trochę benzyny, popołudniowe słońce tuż przed zachodem jest przepiękne. Nie możemy się powstrzymać by nie wrócić na Bokor - oczywiście nie na samą górę (wciąż chmury!), ale widoki i tak są czarujące...
A na koniec mały bonus. Przez przypadek uruchomiliśmy w aparacie funkcję nagrywającą film w tym samym momencie, w którym robimy zdjęcia. Przed Wami mała prezentacja zwierząt, które spotkaliśmy w zoo:
Une ville ou tu prends une douche toute l'année gratos .... vous aviez votre "Tahiti-douche" sur vous ?
Quand au manège , il mérite sa place dans un musée ^-^ .
... sympatoche le zoo ;o)
Bisoutage les mômes et merci pour la ballade !
PapaSept. 30, 2012, 10:36 p.m.
Lieux vraiment insolites que cette ancienne station météo, cette église et ce casino.
No comment sur la couleur du pancho jaune...ni sur le maillot du PSG!
pemOct. 1, 2012, 10:15 a.m.
ahah ces magnifiques ponchos nous ont aussi sauvé la mise à Bangkok !
gibbons <3
neonOct. 1, 2012, 12:20 p.m.
Un binturong !
RémiOct. 1, 2012, 12:29 p.m.
neon => Ah on cherchait ce que c'était !
KniomOct. 2, 2012, 9:03 a.m.
Magnifiques photos inédites d'une ville que je connais bien pour y avoir enseigner dans les années 60 . Bon voyage .
mama&tataOct. 3, 2012, 9:39 a.m.
Niektóre zdjęcia wyglądają jakby były robione z samolotu bądż śmigłowca,tyle w nich przestrzeni.Macie w sumie dużo francuskich akcentów w trakcie tych ostatnich podróży co pewnie jest dla Was sympatyczne a może nawet zaskakujące.Jakie są wrażenia kiedy się podaje grabulę słonikowi?Zdjęcie nr 114 pokaz jak należy się obcyndalać na maksa!Buziaki.
Le manège !!! Boulversifiant !
Une ville ou tu prends une douche toute l'année gratos .... vous aviez votre "Tahiti-douche" sur vous ? Quand au manège , il mérite sa place dans un musée ^-^ . ... sympatoche le zoo ;o) Bisoutage les mômes et merci pour la ballade !
Lieux vraiment insolites que cette ancienne station météo, cette église et ce casino. No comment sur la couleur du pancho jaune...ni sur le maillot du PSG!
ahah ces magnifiques ponchos nous ont aussi sauvé la mise à Bangkok ! gibbons <3
Un binturong !
neon => Ah on cherchait ce que c'était !
Magnifiques photos inédites d'une ville que je connais bien pour y avoir enseigner dans les années 60 . Bon voyage .
Niektóre zdjęcia wyglądają jakby były robione z samolotu bądż śmigłowca,tyle w nich przestrzeni.Macie w sumie dużo francuskich akcentów w trakcie tych ostatnich podróży co pewnie jest dla Was sympatyczne a może nawet zaskakujące.Jakie są wrażenia kiedy się podaje grabulę słonikowi?Zdjęcie nr 114 pokaz jak należy się obcyndalać na maksa!Buziaki.