27 July 2013

colombie Parc national de Tayrona

Tutaj musimy przyznać, osiągamy pewien limit w kategorii "rajskie plaże". Przydarza się to nam w Parku Narodowym Tayrona. Znajduje się on na porosniętym dżunglą kolumbijskim wybrzeżu karaibskim (30 km2), gdzie stoki gór Sierra Nevada schodzą do morza - trzysieści kilka kilometrów na wschód od Santa Marty. Założono go w 1969 roku.

Dotrzeć do najbardziej niesamowitej części parku, Cabo San Juan, można na dwa sposoby: albo od strony morskiej szybką łódką z Tagangi (około 60 złotych za osobę), albo autobusem z Santa Marty godzinkę (15 złotych) i potem jeszcze dwie maszerując wzdłuż wybrzeża. Oczywiście trzeba jeszcze zapłacić za wstęp do parku narodowego (około 65 złotych za osobę). My decydujemy się na miks: dopływamy łódką, a wracamy piechotą i busem.
Na miejscu spędzimy dwa dni (jedną noc).

parc-national-tayrona
Ładujemy się na łódkę

parc-national-tayrona

Nie jest do jednak do końca lekki i przyjemny rejs (a na co po cichu mieliśmy nadzieję). Morze jest dość wzburzone i łódka z tyloma pasażerami skacze po falach...a kręgosłup nieźle dostaje w kość! Kapitan jest jednak dość zadowolony, z dóbr osobistych pasażerów jedynie jeden kapelusz i jedna para okularów słonecznych odleciały z wiatrem, to ponoć bardzo dobry wynik.

Dopływając na pierwszą plażę trochę jesteśmy jednak zaniepokojeni. Skąd wzięły się te okropne, gęste i ciemne chmury? Plażowicze zdają się jednak nie przejmować pogodą, grają w frisbee, kąpią się i opalają.

parc-national-tayrona

Jedną zatoczkę dalej jest lepiej, słońce przebija się nawet nieśmiało przez chmury. Lądowanie na tej pięknej plaży przypomina nam trochę to z Whitehaven Beach, na archipelagu Whitsunday w Australii.

parc-national-tayrona
Gwiazdy schodzą na ląd

parc-national-tayrona
Oto zatoka z Cabo San Juan, gdzie spędzimy dwa dni.

Zanim jednak przyjdzie czas na przyjemności, trzeba zacząć od spraw praktycznych - zakwaterowanie na kolejną noc. Mogliśmy wybrać wersję namiotową (40 złotych od osoby)...

parc-national-tayrona

parc-national-tayrona

...albo hamakową (32 złote od osoby). Dużo bardziej podoba się nam ta opcja.

parc-national-tayrona
Nasze łóżeczka

W Kolumbii bowiem dopiero nauczyliśmy się spać w hamakach. Nie myślcie sobie, że to takie proste i ewidentne. Połóżcie się na noc, jak na popołudniową sjestę z nogami do góry, a macie zapewnione lumbago. Technika spania w hamaku polega na położeniu się w poprzek (tak żeby kręgosłup był mniej więcej prosty). Wyobraźcie sobie, że to naprawdę wygodne, spędziliśmy wyborną noc!

parc-national-tayrona
W Kolumbii, zawsze w pobliżu znajdziecie jakieś boisko do nogi

Nasze hamaki zarezerowane, możemy oddać się przyjemnościom plażowym. Niebo się odsłoniło po południu. Chociaż musimy przyznać, że nawet przy zachmurzonej aurze umieramy z gorąca (ponad 30°C i około 90% wilgotności w powietrzu).

parc-national-tayrona

parc-national-tayrona

parc-national-tayrona

Cabo San Juan (cabo czyli przylądek) jest miejscem wyjątkowym w Parku Tayrona. Tutejsze plaże znajdują się w głębokich zatokach i część z nich jest odcięta od morza rafami koralowymi, co pozwala się kąpać i snorkellować bez problemu. A to wszystko w tak niesamowitym krajobrazie, że aż człowiek nie chce wierzyć, że to wszystko to dzieło natury. Wygląda jak stworzone rękami ludzkimi na potrzeby jakiegoś drogiego kurortu. Ale nie, to wszystko naturalne i żadnego luksusowego hotelu tu nie znajdziecie.

parc-national-tayrona
W tym domku na górze też można spać w hamakach

parc-national-tayrona

parc-national-tayrona

parc-national-tayrona

parc-national-tayrona

parc-national-tayrona

parc-national-tayrona

Maszerujemy kwadransik ścieżką przez dżunglę i oto przed nami rozpościera się kolejna plaża (a za nią kolejna). Jest niesamowita taka skąpana w popołudniowym słońcu, szczególnie, że mało tu innych plażowiczów.

parc-national-tayrona

parc-national-tayrona

Odpoczywamy w ciszy, wpatrując się w kolory zmierzchającego dnia.

parc-national-tayrona

parc-national-tayrona

parc-national-tayrona

Następnego dnia rano pierwsze kroki kierujemy do wody. Ależ przyjemna jest taka orzeźwiająca kąpiel. Niebo zdecydowanie ma ochotę pospać jeszcze trochę pod kołderką z chmur. My pakujemy "manatki" i ruszamy w trek powrotny. Ścieżka prowadzi czasem wzdłuż plaży, a momentami przez dżunglę. Po drodze spotykami kilka przyjemnych krabów pustelników.

parc-national-tayrona

Plaże w tej części parku są długie i szerokie, ale puste. Na tonach drobniutkiego piasku rozbijają się ogromne fale. Morze jest dziś wyjątkowo wzburzone.
Kąpiel jest tu surowo zabroniona. Liczba kreseczek na tablicach informacyjnych oznaczających ilość topielców, jakoś skutecznie odstrasza wszystkich przesadnie odważnych.

parc-national-tayrona

parc-national-tayrona

parc-national-tayrona

parc-national-tayrona
A tu luksusowa plaża

Niestety nie mamy więcej zdjęć z tej drogi powrotnej (poprzedniego wieczoru zapomnieliśmy zmienić ustawienia w aparacie i wszystkie są naświetlone). Ale wierzcie nam, że park zasługuje na to, by poświęcić mu jeszcze więcej czasu, niż dwa dni.
Po dwóch godzinach marszu docieramy do Cañaveral, skąd bus zabiera nas bezpośrednio do Santa Marty.

parc-national-tayrona

Jak pewnie zauważyliście, bardzo się nam spodobał pobyt w Parku Tayrona. Nawet jeśli nie byliśmy tu sami, liczba osób była daleka od tłumów na wyspach Rosario. To chyba jedyne rajskie miejsce na kolumbijskich Karaibach, gdzie można naprawdę odpocząć na złotym piasku i w turkusowej wodzie.

I to już koniec naszego pobytu w Kolumbii. Ależ te dwa tygodnie szybko zleciały.
Następne dni spędzimy w podróży. Najpierw wracamy busem do Cartageny, skąd odlecimy następnego dnia do Bogoty. A tam już czeka nas lot do Sao Paulo w Brazylii.

Kolumbia to kolejne, po Ekwadorze miejsce, w którym bardzo żałujemy tak krótkiego pobytu. Dwa tygodnie na każde to zdecydowanie za mało. Szkoda też nam Kolumbii z sensie "ludzkim". Wszyscy opisują mieszkańców tego kraju, jako wyjątkowo miłych. Po pobycie na ultra-turystycznych Karaibach, ciężko więc wyrobić sobie jednoznaczną opinię (bo turystyka niestety nie idzie w parze z bezinteresowną sympatią). Jak mamy już w zwyczaju pisać w każdym podsumowaniu kraju: zawsze możemy tu jeszcze wrócić.

A teraz kolej na ostatni kraj na naszej liście, Brazylię. Koniec zbliża się coraz szybciej... Wręcz nieubłaganie...

Télécharger les photos

maman ... ;o) July 27, 2013, 1:28 p.m.

Quelle belles images ... je vais demander le sopalin à papa je bave sur mon clavier ^^ j'ai adoré les poses de star de Natalia elle est superbe dans son paréo rouge et beaucoup de style aussi avec son bibi vissé sur la tête , chance qu'elle ne l'ai pas perdu pendant le déplacement en bateau. trop mimi le Bernard l'Hermite ... on en mangerai , en France ils sont fois plus petits ^^ bisou les lutins et profitez un max de ses derniers jours de ce superbe tour du monde

Philou July 27, 2013, 4:21 p.m.

Comme d'hab.j'ai fait un beau voyage, merci.

marta_n July 27, 2013, 11:13 p.m.

zdjęcia plaż piękne,niemal nierzeczywiste, wyglądają jak przerobione w photoshopie :)

Papa July 27, 2013, 11:24 p.m.

Effectivement, ça ressemble au paradis sur terre! Profitez en jusqu'au dernier moment. Bisous

mama&tata July 28, 2013, 10:18 a.m.

To jest miejsce gdzie można zostać Robinsonem Crusoe nie oglądając się na nic.Człowiekowi w sumie tak dużo nie potrzeba do życia, wystarczy fajny kawałek ziemi,czysta woda i miejsce gdzie można przewrócić się z boku na boczek no i oczywiście skonsumować pyszną rybkę.To jest niesprawiedliwe,że takie rajskie wyposażenie naszej matki Ziemi testują tylko niektórzy a inni się oblizują smakiem mocząc nogi w miednicy.Miejsce stworzone do wypoczynku dobrze,że nie jest tak turystycznie "zajechane" ale to chyba tylko kwestia czasu, ludzie niestety poszukują miejsc atrakcyjnych ale i odludnych by odpoczynek znaczył odpoczynek.Sypialnia z hamaczkami bardzo przewiewna,łatwo tam odkurzyć/albo nakurzyć/podłogę a i meble są tam nienachalnie obecne czyli prostota i funkcjonalność przede wszystkim.Technika spania na hamaku intrygująca, mamy nadzieję na profesjonalny kurs z Waszej strony po powrocie, oferujemy gotowość do przespania takiej ilości czasu przez nas aby uzyskać stosowny certyfikat "Hamakowego Susła".Piękne miejsca Wam wpadają pod koniec podróży Ameryka Południowa zaskakuje bardzo pozytywnie ciekawe do jakiego kraju chcielibyście powrócić jako absolutnego numer jeden po podsumowaniu całego wojażu?Trudne będzie prawda?Kiedy ma się bogactwo wyboru jest to przyjemny dylemat.Póki co zamykajcie pętlę Waszej wyprawy i co się da rejestrujcie byśmy mogli nacieszyć oczy tymczasem pozdrawiamy i ściskamy mocno!

Rex July 31, 2013, 11:12 a.m.

Sacrés Bernards! Jamais vu de si gros. ^^)