31 January 2013

rapa-nui Kemping Tipanie Moana

Jak pewnie zrozumieliście z naszych poprzednich artykułów z Wyspy Wielkanocnej, nie mieliśmy szczęścia meteorologicznego (no poza dwoma-trzema dniami). Musieliśmy znaleźć więc sposób na to, by zająć sobie jakoś czas podczas długich (całodziennych) opadów deszczu, tymbardziej, że przez opóźnienia samolotów, zostajemy na miejscu trochę dłużej niż było to przewidziane na początku.

plumeria
Tipanie Moana
W końcu, mimo wszelkich perypetii, spędziliśmy wyśmienity czas na kempingu Tipanie Moana. Jego nazwa oznacza w języku Rapa Nui kwiat plumerii białej, przepięknie pachnący i śliczny, rosnący dziko i gęsto na wyspie (na Moorei też było go pełno).

Właściciel kempingu, Benjamin, to osoba o niespotykanym charakterze. Starszy sierżant w marynarce chilijskiej, który za dwa lata przechodzi na emeryturę. Zdecydował, że miesiące "wolnego" od morza przeznaczy na mały biznes na swojej wyspie ojczystej. Mimo, że ma dwoje pracowników, którzy zarządzają kempingiem w czasie jego nieobecności, Benjamin przeznacza duuużo czasu na swoją "zabawkę". Pierwszego dnia, jak już wspominaliśmy, czekał na nas o 23h na lotnisku z naszyjnikami z kwiatów. Zawiózł nas do sklepu nocnego, bo nie mieliśmy nic do jedzenia. Zawsze chętny do rozmowy ze swoimi gośćmi (do których zwraca się "przyjacielu!") po hiszpańsku, angielsku, francusku i nawet po japońsku (kilka słów i wyrażeń ale mimo wszystko :p). Nie wiemy czemu akurat nas polubił tak bardzo, ale kilka wieczorów z rzędu zaprosił nas do siebie do domu na grilla ze świeżo złowioną przez niego rybką!

tipanie-moana
Przed...

tipanie-moana
... i po.

Na tę okazję, Benjamin wyciągnął nam nawet ze swojej prywatnej piwniczki, butelkę wina (chociaż sam nie pije alkoholu!). Wino to prawdziwa tradycja i świętość w Chile.

Jednego z wieczorów Benjamin namówi nas nawet na flaki z grilla! Nie byliśmy specjalnie chętni...ale żeby zrobić przyjemność gospodarzowi spróbowaliśmy! W sumie nie były te flaki takie złe. Na grillu zrobiły się chrupiące, trzeba było je mocno posypać solą i w końcu przeszły jak chipsy!

tipanie-moana

tipanie-moana

tipanie-moana

Z kilkoma innymi obozowiczami, spędzimy wieczory (i noce) na żartach dookoła stołu razem z żoną Benjamina, Jenny.

tipanie-moana
Oto właśnie kwiat plumerii białej.

tipanie-moana

Istnieje bardzo duża rywalizacja między wyspami polinezyjskimi - powiedzmy, że chodzi o zdrowe współzawodnictwo, którego podstawą jest duma z własnej ojczyzny. I kiedy powiemy Benjaminowi, że na Moorei w Tiki Village zjedliśmy kolację przygotowaną w 'umu' (pamiętacie chodzi o tego podziemnego grilla), jego odpowiedź będzie ostra: "Łeeee, oni wcale nie umieją go dobrze przygotować, ja jestem mistrzem tej techniki! Nie wierzysz mi? Mogę ci nawet jutro zrobić 'umu' jeśli chcesz!".

Oczywiście chcieliśmy! Jak pamiętacie, 'umu' jest żmudne i kosztowne w przygotowaniu. Rezerwuje je się w Polinezji na rodzinne święta (śluby, narodziny, etc.). I to dlatego, gdy jest się turystą, ciężko jest spróbować tego specjału (no chyba że się zwyczajnie wypłacić w Tiki Village).

Następnego dnia rano, jak Benjamin obiecał, tak zrobił!!!

tipanie-moana
Najpierw trzeba wykopać dziurę.

tipanie-moana
Rozpalić drewniane polana na bazę ognia.

Dorzucamy kilka kamieni pochodzenia wulkanicznego, które po odpowiednim rozgrzaniu, wykorzystamy do pieczenia (a właściwie duszenia).

tipanie-moana

Kolejny etap to wyprawa wgłąb ogrodu w celu poszukiwania liści bananowca. Zauważamy przy okazji, że jeśli nie macie pod ręką sporej ilości liści bananowca i kilkunastu kamieni pochodzenia wulkanicznego (myślę, że pumeks nie przyjdzie), możecie spróbować z cegłami i liśćmi kapusty.

tipanie-moana

tipanie-moana
Po kliku godzinach, gdy kamienie są czerwone i odpowiednio rozgrzane, możemy zaczynać.

tipanie-moana
Pierwsza baza z pogniecionych liści.

tipanie-moana
Kładziemy mięso, udziec wołowy, w metalowym naczyniu, przykrywamy papierem aluminiowym - w ten sposób zachowamy tłuszczyk.

tipanie-moana
Nowa warstwa liści bananowca tym razem dobrze umytych i kurczaki dwa bezpośrednio na nie.

tipanie-moana
Warzywka

tipanie-moana
Na nowo kilka zgniecionych liści i rozgrzane kamienie.

tipanie-moana
Przykrywamy płachtą, kilkoma workami i ziemią.

tipanie-moana
I tak zostawiamy na dwie godziny.

Ponieważ mamy trochę czasu do zabicia, Benjamin proponuje nam wymalować twarze à la wojownicy polinezyjcy (używa jakieś specjalnej farbki której bazą jest glina, schodzi więc łatwo z mydłem!). Wiecie, żebyśmy byli odpowiednio przygotowani do jedzenia...

tipanie-moana

tipanie-moana

tipanie-moana

tipanie-moana
Wymalowana tylko jedna strona twarzy by odzwierciedlić antonimię życia i śmierci.

Wreszcie nadchodzi czas otwierania prezentów!!!

tipanie-moana
Ziemia jest gorrrrąca, ledwie można dotknąć.

tipanie-moana

tipanie-moana
W środku wszystko jeszcze wrze. Wyciągamy warzywka.

tipanie-moana
I kurczaczki.

tipanie-moana
I mięsko odpowiednio uduszone.

tipanie-moana
Tak mniej więcej wygląda to na talerzu.

tipanie-moana
Dziękujemy Benjaminowi.

Korzystam z okazji by wyjaśnić dlaczego wszyscy używamy znaku surferów: pierwszy i ostatni palec rozciągnięte, trzy środkowe schowane. Bardzo popularny na Hawajach, Tahiti i Rapa Nui, pochodzi on z...kodu Morse'a! Jak wyjaśnił na Benjamin (w końcu marynarz!), sygnalizacja ".-." oznacza literę "K", ale jednocześnie to skrót, przykazujący wiadomość "(it's) ok, (you can) go" ("wszystko w porządku, możesz płynąć"). Przyjął się on w życiu codziennym, gdzie oznacza: "jest dobrze", "jest cool". :)

tipanie-moana
Rodzinne zdjęcie przez krzakiem plumerii białej.

Tutaj byliśmy przyjęci jak goście, a nie jak klienci, skąd ten specjalny artykuł poświęcony kempingowi. Dla ciekawostki dodam, że to najtańsze zakwaterowanie (kilkuosobowe pokoje i namioty) na całej Wyspie Wielkanocnej!

Dziękujemy naszemu gospodarzowi, spędziliśmy niezapominany czas. Opuszczamy region Pacyfiku z ciężkim sercem. Jak zrozumieliście, nawet jeśli warunki są czasem trudne, a ceny wysokie - pokochaliśmy kulturę polinezyjską, czy to na Hawajach, Nowej Zelandii, Tahiti (Moorea) i Rapa Nui. Byliśmy oczarowani wszystkim, co tu zobaczyliśmy, ludźmi, których spotkaliśmy na naszej drodze i tradycjami, które lepiej poznaliśmy.

Czas na ostatni, długi etap naszej podróży... Nadchodzimy, kraje Ameryki Południowej!!!

Télécharger les photos

Spooooocky Jan. 31, 2013, 9:29 p.m.

Super comme d'hab !

mama&tata Jan. 31, 2013, 10 p.m.

Tym razem było bardzo apetycznie i przy tym egzotycznie, te flaczki wręcz filmowe i mamy nadzieję,ze Remiemu nic nie było z powodu ich spożycia/hm,hm/.Mister Benek bardzo fajny człowiek ,na fotografii prezentuje się niezwykle sympatycznie a jego gościnność wykracza poza barierę biznesową czyli mówiąc krótko jest cool!Remi został zatem "umu" masterem i mamy nadzieję,że zaprezentuje nam tę egzotyczną mikrofalówkę w realu u nas w Gościcinie.Dołek wykopiemy, kapustę kupimy , całą resztę też i pozostanie tylko czekać na Mistrza Ceremonii oblizując się intensywnie.Mogliście zostawić sobie te makijaże na stałe w sumie są bardzo twarzowe i wygląda na to,że uczulenia nie powodują mógłby być jedynie problem przy kontroli paszportowej .Warto zbierać doświadczenia kulinarne z całego świata i póżniej wspominajac ten czy tamten etap podróży ugotować coś fajnego, zjeść no i oczywiście wypić też.Liczymy na to.Następny komentarz już z Ameryki Południowej myślimy, że będzie wulkanicznie i ogniście czekamy niecierpliwie!Buziaki.

maman ... ;o) Jan. 31, 2013, 10:23 p.m.

Encore un reportage marquant ... dommage je ne peux pas creuser sur ma terrasse !:o( ... pour les tripes , je passe mon tour ^-^ Ne soyez pas triste ,vous emportez dans vos bagages plus que vos trois fringues et le couteau suisse ...il ya la convivialité et la gentillesse d'un peuples , des sensations à vie qui vous remonteront comme du vieux lard au moment ou vous ne vous y attendrez pas : ça ,ça n'a pas de prix . de nouvelles aventures toutes aussi jolies vous attendent . Hardis petits Goooooooooooooo bises claqued fort mes mouflets

poote Jan. 31, 2013, 10:39 p.m.

excellent, on le vit avec vous presque :)on a pas le goût quoi...pour les tripes c'est une bonne chose, mais le reste fait saliver ;) bisous à vous deux

fraise Jan. 31, 2013, 10:51 p.m.

VOUS ETES BEAUX ! et en pleine forme ! continuez à nous faire rêver, ça fait vraiment du bien.

maman ... ;o) Feb. 1, 2013, 6:04 a.m.

Pour Benjamin ce camping est peut-être son jouet ... Mais sa convivialité quelle richesse !!! tout l'or du monde ne remplacera pas ces moment partagés avec une telle dimention, grâce à ce personnage nourri de ses rencontres . j'adore le bonhomme , il est un des trésor de votre voyage . ;o)

Papa Feb. 1, 2013, 6:48 a.m.

Remarquable convivialité! Repas, tatouages ect..Superbe! Bises

PHILOU Feb. 1, 2013, 7:13 a.m.

Comme d'habitude très beau reportage.

julien Feb. 1, 2013, 3:13 p.m.

trop cool ! par contre ton histoire ne dit pas si son Umu était meilleur qu'à Moorea...

Rémi Feb. 1, 2013, 11:09 p.m.

@Julien, Ah, on doit avouer que celui du camping était meilleur, on sentait mieux le goût. Mais peut être aussi parce que les plats étaient moins cuisinés, pas de sauce etc. Finalement on s'est bien fait péter le bide avec du booonnnn vin chilien.

Gaëlle Feb. 11, 2013, 7:25 p.m.

Je me rappelle avoir pris la photo de famille!!! Nous n'avons malheureusement passe que 3 jours sur l'ile mais nous avons eu la chance de croiser Remi et Natalia. Nous avons echange sur nos periples et des infos. Nous allions visiter les memes endroits. Bravo pour vos photos de l'ile de Paques ( et toutes les autres d'ailleurs), elles sont magnifiques. Je me rappelle de Natalia tres consciensieuse dans son travail pour ce blog. Felicitations car c'est tres reussi!!! Nous sommes d'accord avec eux: Benjamin est vraiment super et adorable. Il aime son camping et on s'y sent bien. Il est tres attachant et c'est dur de partir. Notre periple Chilien a pris fin hier. Pour vous le voyage continue. Profitez a fond comme vous le faites deja. Et comme on dit par chez moi: bon vent.