20 June 2012

etats-unis Park Narodowy Zion

Razem z Page opuszczamy stan Arizona. Na tablicy granicznej czytamy pełne entuzjazmu "Witamy w Utah!". Cóż za dziwny stan. Po pierwsze odzyskujemy jedną godzinę w dzielącej nas różnicy czasowej : jesteśmy teraz na minus osiem w stosunku do Was! Utah to kraj Mormonów - tak potocznie nazywa się wyznawców Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. Salt Lake City, stolica tego stanu to jednocześnie oficjalna główna siedziba ich Kościoła. Według Księgi Mormona (świętej, obok Biblii), napisanej przez pierwszego proroka Josepha Smitha Juniora, Utah jest ulem pszczelim (Deseret), ziemią obiecaną wszystkich Mormonów, do której zaczęli oni spływać od lat dwudziestych XIX wieku. Nie ma się im co dziwić - jazda samochodem przez ten stan jest dla nas ciągłą serią ochów i achów. Krajobrazy są niesamowite, horyzont zawsze pociągający, a już szczególności południowa część od której zaczynamy nasze zwiedzanie, intrygująco zielona pomimo dominujących skalisto-pustynnych formacji. Utah to miejsce gdzie każdy może posiadać broń bez problemu ale gdzie nie można (sic!) zamówić piwa w przydrożnej restrauracji - Mormoni nie mają prawa do używek w życiu codziennym (zero alkoholu, kawy czy herbaty).

Nasze spotkanie z Utah zaczynamy od Parku Narodowego Zion - "Syjon" -, taką nazwę kanionowi przechodzącemu przez środek parku nadali mormońscy osadnicy, z uwagi na rajskie widoki. Rzeczywiście park jest imponujący, niezwykle zielony, górzysty ale i pełen strumieni.

zion

zion

zion

zion

zion

zion

Szybko udajemy się na pole namiotowe gdzie zarezerwowaliśmy dwie noce, rozstawiamy nasz pałac i "biegniemy" do centrum informacjnego dowiedzieć się gdzie i jakie marsze piesze możemy odbyć. Sztandarową atrakcją i mitycznym szlakiem turystycznym parku jest Virgin River Narrows, w skrócie THE NARROWS, 25 kilometrowy kanion utworzony przez rzekę Virgin River, który jak nazwa wskazuje jest wąski (narrow, po angielsku wąski). Szlak właściwie nie jest wytyczony, bo prowadzi na początku wzdłuż rzeki, a potem w jej korycie... Już po przeczytaniu samego opisu treku, zdecydowaliśmy się na niego. Ale żeby taki całodzienny marsz (zaprogramowany na 12 godzin!) mógł się odbyć w zdrowiu i bez problemów, trzeba się do niego przygotować odpowiednio. Najpierw w specjalnym wydziale Centrum trzeba rangersów poprosić o pozwolenie, ponieważ trasa treku mieści się w nieturystycznej części parku (10$). Następnie trzeba załatwić dojazd do farmy Chamberleina gdzie trasa bierze swój początek (35$/os). Żeby sobie krzywdy nie zrobić trzeba dodatkowo wynająć specjalne buty do wody i kij (25$/os), bo około 60% długości maszeruje się w wodzie. Jesteśmy mocno podekscytowani "jutrem", a jednocześnie wiemy, że powinniśmy się oszczędzać bo wysiłek fizyczny czeka nas następnego dnia. W związku z tym decydujemy się na mały trek zataczający koło wśród trzech szmaragdowych jezior (Emerald Pools). Ostatecznie zobaczymy tylko jeden, ten najniższy, bo trasa wiodąca na dwa pozostałe jest zamknięta (roboty na ścieżce i ostrzeżenie przed powodziami błyskawicznymi). Krótki spacerek i do spania!

zion

zion

zion

Pobudka o 5h30! Wstajemy jest prawie szósta, w biegu kończymy pakowanie plecaków, jemy śniadanie bo autobus czeka na nas o 6h30.

zion

zion

Półtora godziny jazdy i dojeżdżamy "na górę", której schodzenie zajmie nam cały dzień.

zion

zion

Na początku szlak prowadzi wzdłuż małej, niepozornej rzeczki wśród gór, zielonych łąk i krów (brakuje tylko tej fioletowej i czulibyśmy się jak w szwajcarskich Alpach).

zion

zion

zion

zion

Ale chwilę później zaczyna się robić weselej, coraz częściej trzeba przechodzić z jednej na drugą strone rzeki.

zion

zion

zion

zion

Dochodzimy do pierwszego skalnego zwężenia i od tej pory suchy ląd pojawia się tylko chwilami.

zion

zion

zion

zion

zion

W miarę mijających kilometrów, do naszej "niepozornej" rzeczki spływają kolejne górskie potoki - prąd wody robi się silniejszy i przechodzenie wymaga wspierania się na kiju. Trasę pokonujemy z przesympatyczna parą pięćdziesięciolatków z Oregonu, co chwila ich wyprzedzając lub dając się wyprzedzić (razem z nimi wzieliśmy busa rano). To oni nas uprzedzają - dopiero wtedy kiedy ostatni strumień dołączy do Virgin River zrobi się hardcore. I rzeczywiście, robi się coraz głębiej, a woda w górskiej rzece ma zaledwie 16°C, chwilami mamy wody po kolana, chwilami do pasa, a i zdarza się do piersi! Z każdą godziną jest trudniej bo mimo że specjalne buty utrzymują stopy ciepłe, to są ciężkie. Ale widoki wynagradzają nam wszystkie bolączki! Nad nami skały z obu stron wyciągają się na setki metrów - z drugiej części treku nie mamy już zdjęć, bo o upadek łatwo, więc aparat na spokojnie podróżuje w nieprzemakalnej torbie.

zion

zion

zion

zion

zion

Na ostatnich trzech kilometrach cierpimy, bo ludzie docierają do nas od drugiej części (turystycznej) są świeży, skaczą w wodzie po kolana, której my mamy serdecznie dość. Na ostatnim kilometrze utracimy też naszego wiernego i bliskiego przyjaciela - super scyzoryk Victorinox, który kupiłam Remiemu na urodziny. Po prostu wpadł do rzeki i mimo swojej wagi prąd porwał go szybko i daleko. Remi po francusku pięknie oddaje mu honor mówiąc, że stracił życie tak jakby tego chciał - w przygodzie, jak prawdziwy podróżnik. Najgorsze że towarzyszył nam od rana do nocy jako wyciągacz śledzi, otwieracz do puszek, pilnik, nożyczki i nóż, termometr, zegar (który automatycznie się przestawiał w nowej strefie), minutnik, budzik, pomiar wysokości i tyle innych rzeczy robił za nas i dla nas. Poza walorem sentymentalnym (mój prezent), którego nie odzyskamy, ciężko będzie go tu odkupić wśród pustyń.

Wracając do treku, w końcu dochodzimy! Koniec wody, skał i samotności, a witajcie tłumy na Riverside Walk - piesza, brukowana promenada, łatwa w dostępie dla wszystkich, która kończy triumfalnie trek The Narrows, jak Champs Elysées kończą Tour de France. Trasę pokonaliśmy w dziesięć i pół godziny, czyli o dwie mniej niż przewidują rangersi ale i o dwie więcej niż udaje się to rekordzistom. Co ciekawe, w powrotnym autobusie, usiądzie obok nas wspomniana wyżej para z Oregonu, kończąca trek piętnaście minut po nas. Ponieważ to zatwardziali podróżnicy posłuchamy kilku z ich rad co do treków na Hawajach które chcemy odbyć.

Nasze nogi błagają o odpoczynek, nasze całe ciała o to proszą - nie nastawiamy wcale budzika na następny dzień!

ouest-10

A - San Francisco, B - Monterey i Big Sur, C - Big Sur i Julia Pfeiffer State Park, D - Sequoia National Forest, E - Dolina Śmierci, F - Jezioro Mead, G - Las Vegas, H - Wielki Kanion Kolorado, I - Dolina Monumentów, J - Page, K - Park Narodowy Zion

Télécharger les photos

Spooooocky June 21, 2012, 11:55 p.m.

[:bien]

Popi June 22, 2012, 1:35 a.m.

Elles sont incroyables tes photos

Nicolas P June 22, 2012, 1:19 p.m.

Vous devriez demander une subvention à l'office du tourisme américain parce que là ça me demange vraiment d'aller visiter ces régions. Bonne route à vous deux.

maman June 22, 2012, 2:29 p.m.

... une maman très fière de ses mouflets ... vous avez du cran ;o)

Tata Y June 22, 2012, 10:14 p.m.

Nous attendions vos reportages et vous remercions de penser toujours à nous. Non seulement que vous êtes curieux, dans le bon sens du terme, mais très courageux. Bravo ! Nous vous admirons. Quant aux photos elles sont une fois de plus sublimes.

Ania Kaatz:D June 24, 2012, 8:50 p.m.

Przepiekne zdjecia!!i piekne opisy:)Jestescie w trakcie spelniania mojego marzenia podrozniczego:))Bardzo sie ciesze,ze dzieki Wam moge to wszystko zobaczyc!!buziaki i usciski dla Was:)

Daniel (le seul) June 26, 2012, 11:02 p.m.

Bande de malades !!!! J'aimerai bien l'être avec vous :)

Vale June 29, 2012, 12:30 p.m.

rhôôô la la ça fait trop envie !! va falloir me fournir votre itinéraire de vacances, je veux le mêêêêêêêêême !!! trop bien, profitez les loulous, gros bisous !