Wreszcie nadszedł TEN dzień, dzień Machu Picchu. Dla wielu podróżujących do Peru czy Ameryki Południowej w ogóle, stanowi on zazwyczaj punkt kulminacyjny całej wyprawy. Jeśli o nas chodzi, na pewno zaliczamy go najbardziej znaczących etapów naszego piętnastomiesięcznego obieżyświatowania.
Jeden z nowych siedmiu cudów świata, zaginione górskie miasto Inków. Hiszpańskim konkwistadorom nigdy nie udało się go odnaleźć - i całe szczęście, przez wieki pozostało prawie nietknięte. "Odkrycia" Machu Picchu w 1911 roku dokonał całkiem przypadkiem młody amerykański profesor i podróżnik, Hiram Bingham (pierwowzór Indiany Jonesa!). Na tropie ostatniej twierdzy Inków, legendarnej fortecy Vilcabamba, podążał wzdłuż rzeki Urubamba (przecinającej całą Świętą Dolinę). Napotkany po drodze peruwiański rolnik powiedział Binghamowi, że na górze jest więcej ruin i za jednego sola (dzień mniej więcej jeden złoty) może go tam zaprowadzić. Czyli tak jak z Angkorem w Kambodży, gdy mówimy o odkryciu, chodzi o nas, "cywilizację zachodnią". Dziś widomo też, że Bingham nie byl pierwszym "odkrywcą". Trzydzieści lat przed nim, Augusto Berns, niemiecki przedsiębiorca, prowadził przez kilka lat, za zgodą skorumpowanych władz w Limie, rabunkową eksplorację Machu Picchu (skradzione skarby w większości trafiały do Europy).
Co ciekawe, do dziś nie wiadomo kiedy dokładnie Machu Picchu powstało, ani jaką rolę spełniało. Położone jest ono na wysokości 2 360 - 2 430 m.n.p.m., na górskim grzbiecie między dwoma szczytami Huayna Picchu ('młoda góra') i Machu Picchu ('stara góra'). Miasto liczy 216 kamiennych budowli, położonych na tarasach połączonych systemem schodów.
Wyobraźcie sobie, że żeby odwiedzić to magiczne, owiane tyloma tajemnicami miejsce w dzisiejszych czasach, trzeba się trochę wykosztować. Jeśli nie chce się wydać około $400 za bezpośredni pociąg z Cusco do Aguas Calientes (za dwie osoby w dwie strony), miasteczka położonego w dolinie, u stóp Machu Picchu, trzeba zdecydować się na transportową wersję dla ubogich. I poświęcić dwa dni na podróż. Czyli bus z Cusco do Santa Maria (od czterech do sześciu godzin), stamtąd taksówka do centrali hydroelektycznej w Santa Teresa (około półtorej godziny), a stamtąd pociąg ($15 od osoby) albo dwu- i półgodzinny "spacer" wzdłuż torów kolejowych.
I tak po dniu spędzonym w transporcie, docieramy do Aguas Calientes późnym popołudniem. Oczywiście mimo zmęczenia jesteśmy bardzo podekscytowani!

Aguas Calientes lub Machu Picchu Pueblo, jak kto woli
Dość szybko znajdujemy sobie hotel (bardzo tani z racji dużej konkurencji), wcinamy menu turystyczne w restauracji naprzeciwko i zmykamy do łóżka. Następnego dnia czeka nas pobudka wcześnie rano (4h30). Ponieważ kupiliśmy bilety z wejściówką na górę Huayna Picchu między 7h a 8h ($55 od osoby), do Machu Picchu, położonego czterysta metrów wyżej, podjeżdżamy busem (w jedną stronę $9,50 a $18 w dwie).
I tak z kilkoma setkami innych turystów czekamy na pierwszy autobus o 5h, wcinając kanapkę.
Pół godziny później docieramy przed bramę wejściową do historycznego sanktuarium. Dzień już wstał, słońce jeszcze nie. Wszyscy grzecznie czekają na swoją kolej.

Przed wejściem jest gorzej niż w Disneylandzie
Jeszcze jedna krótka ścieżka do pokonania i jesteśmy. Przed naszymi oczami ukazuje się niesamowty widok: legendarne miasto Inków spowite ostatnimi, nocnymi chmurami. Nawet jeśli liczba turystów z pewnością przekracza już tysiąc, nie jest to jeszcze godzina szczytu. Wszyscy więc w dość relatywnym spokoju stawiają swoje pierwsze kroki w Machu Picchu.

Zanuta chmurą góra naprzeciw dominująca całe miasto to Huayna Picchu, 2 720 m.n.p.m.

Słońce powoli przyłącza się do nas
Jak już wspomnieliśmy, zwiedzanie Machu Picchu postanowiliśmy połączyć ze wspinaczką na szczyt Huayna Picchu skąd rozciąga się piękny widok na całą okolicę. By odciążyć górę od masy turystów, wejściówki na nią są limitowane: 150 osób wchodzi między 7h a 8h i 150 kolejnych między 10h a 11h. My jesteśmy w pierwszej rundzie. Czekając na otwarcie bramy, zabawiamy się z naszymi kumlami, lamami.

Nie wiem co Remi jej za żart opowiedział, ale się lama uśmiała
Wreszcie otwierają bramę, możemy zacząć wspinaczkę (około półtora godziny).

Spacer mimo że wyczerpujący jest dość przyjemny. Słońce wreszcie wstało i rozświetla promieniami całą okolicę.
Już po drodze widoki są nie-sa-mowite.

Jeśli patrząc na Machu Picchu zastanawiacie się jak ci Inkowie je zbudowali, jeszcze bardziej w zdumienie wprawia świątynia na zboczu Huayna Picchu, tuż pod samym szczytem...Oto strome schody prowadzące do niej.
Machu Picchu samo w sobie to oczywiście ruiny. Co prawda zachowane w świetnym stanie, ale mimo wszystko ruiny. Co jest w nich najpiekniejszego, najbardziej niesamowitego, to położenie i otoczenie - górski grzbiet pośród szczytów.
Docieramy na sam szczyt Huayny Picchu.
Zejście okazuje się trudniejsze momentami niż wejście. Osoby z lękiem wysokości (jak Natalia) nie mają łatwo patrząc w dół...
Ponieważ jednak jesteśmy masochistami, po zejściu z Huayna Picchu wchodzimy jeszcze na jej mniejszą siostrę: Huchuy Picchu (ta po lewej). Jesteśmy praktycznie jedynymi, którzy się tu wybierają. A szkoda: widok stąd na Machu Picchu jest inny (a wejściówka jest w cenie biletu). Na dodatek o dużo łatwiej się dostać na ten mniejszy szczyt.




Wracamy do miasta Inków. Ciężko się je "zwiedza", bo większość tłumaczeń co do roli każdego z budynków jest dość hipotetyczna. Część specjalistów uważa, że Machu Picchu było centrum religijnym, inni, że stanowiło ono zaplecze rolnicze dla Cusco, a jeszcze inni, że było ono twierdzą obronną albo więzieniem dla dygnitarzy lub konkurentów w walce o tron Imperium. Archeolodzy dowiedli w mniej lub bardziej przekonujący sposób, że Machu Picchu było w pełni funkcjonującym, samowystarczalnym miastem. Plony zbierane z pól na tarasach mogły wyżywić około tysiąca mieszkańców. Wśród ruin można wyróżnić trzy strefy: religijną z obserwatorium astronomicznym, mieszkalną dla ludu i osobną dla arystokracji.

Darmowe kosiarki

Kamieniołom na miejscu

Tarasy uprawne na stromych zboczach góry
Znajdujemy sobie idealną miejscówkę na mały odpoczynek. Za każdym razem gdy spoglądamy na inkaskie miasto, jego kadr, przechodzą nas ciarki. Nie wiem czy zdjęcia potrafią do końca oddać magiczną, wręcz mistyczną atmosferę miejsca. Czuje się taki zachwyt...i nie da się tego opisać. Machu Picchu jest warte każdego wydanego dolara czy sola. Każdego, bez wyjątku.
Niebo na nowo zasnuwa się chmurami. Tym razem gęstszymi. Mieliśmy szczęście, że cały poranek było słonecznie. Turyści, którzy dopiero teraz docierają do Machu Picchu (godzina szczytu od 11h do 13h) nie będą mieli takich ładnych zdjęć jak my :D

Naprzeciw nas Huayna Picchu i jej siostrzyczka, Huchuy Picchu

Z chmurami, bez słońca, ale i tak wciąż pięknie.

Głowny portal wejściowy, lub wyjściowy w naszym przypadku

Mieszkańcy się z nami żegnają
Powrót do Aguas Calientes w wersji ekonomicznej - schodzimy na piechotę. Jest pięknie bujnie zielono, ale różnica wysokości daje popalić kolanom. Dobrze, że rano wzięliśmy autobus!

Krótki przystanek

Po zejściu do doliny, jeszcze kilka kilometrów spaceru do miasteczka.
Wieczór zapowiada się w atmosferze odpoczynku w tym nietypowym, turystycznym miasteczku.
Poznajemy przemiłego właściciela francuskiej piekarni (Francuz oczywiście) i jego kolegę, tej samej nacji, szefa jednej z tutejszych restauracji. W tak małym mieście jak Aguas Calientes aż się roi od Francuzów! Co oni tu robią?! :D Spędzimy czas na dyskusjach o życiu w Peru, dostaniemy nawet darmową kawę, ale i tak z tego wszystkiego najlepiej zapamiętamy przepyszne croissanty... :p
Następnego dnia rano, wyruszamy w drogę powrotną do Cusco. Zaczynamy od dwóch godzin spacerem wzdłuż torów do centrali hydroelektrycznej w Santa Teresa.
Stąd minibus do Sanata Maria, stamtąd minibus do Cusco. Opuszczając Aguas Calientes o 9h30 rano myśleliśmy, że bez żadnych problemów dotrzemy na wieczór do Cusco, skąd zarezerwowaliśmy nocny bus do Arequipy. Ale przez roboty na drodze i postoje, ledwo dotarliśmy na czas. W biegu zabraliśmy nasze plecaki (które przechowywał hotel) i taksówką pomknęliśmy na dworzec. Uffff stresujące i męczące były te ostatnie dni! Ale gra jest zdecydowanie warta świeczki.
Quel plaisir ce périple .... j'adore et je rêve merci les loupiots !!! gros bisous de chez nous !
Ale bajka!Człowiek spodziewa się niezwykłości ale to co zobaczyliśmy przekracza granice wyobrażenia i rodzi wiele pytań.Jak Inkowie to miasto zbudowali mając do dyspozycji ówczesną "technikę", jakich narzędzi używali do obróbki skalnych bloków,kto wymyślił projekt miasta i go zrealizował w takich warunkach w zasadzie ekstremalnych?Niesamowite a przecież miasto istnieje i chociaż mówi się o nim ruiny to materiał ,z którego jest zbudowane wygląda trwale i solidnie myślę,że niewiele by trzeba aby przystosować sobie jakiś domek do zamieszkania/hipotetycznie rzecz jasna!/.Bardzo się cieszymy,że zwiedziliście ten cud świata, jednocześnie bardzo Wam zazdrościmy pobytu w pueblo Machu Picchu.Może kiedyś uda się zobaczyć to na żywo póki co musimy się zadowolić Waszymi zdjęciami i relacjami co nas bardzo satysfakcjonuje i cieszy.Dobrze,że wrednym konkwistadorom nie udało się złupić Machu ale co się odwlecze.... inny Europejczyk nadrobił zapewne rabunek z nawiązką żeby sobie napchać kieszenie/a to szwab/.Piękna wycieczka mnóstwo tam chętnych do zwiedzania dobrze,że gospodarze starają się limitować w jakiś sposób rzesze turystów bo łatwo takie miejsce zadeptać i zarzucić śmieciami/te malownicze opakowania po chipsach i wytworne butelki plastikowe po napojach/.Jeżeli pola tarasowe mogły wyżywić tyle osób to Inkowie musieli nanosić na nie ziemi bo przecież na tej wysokości warstwa gleby jest cieniutka i roli uprawiać się na niej nie da, szacun wielki dla ich cywilizacji i pracowitości.Z Waszej wycieczki wynika tez fakt, iż Francuzi podobnie jak Polacy są niezłymi obieżyświatami ale przecież zawsze jest miło spotkać na szlaku swoich.Mocno Was ściskamy i czekamy na kolejny etap.Buziaki!!!
Le 16eme siècle. Des quatres coins de l'Europe, de gigantesques voiliers partent à la conquète du Nouveau Monde. A bord de ces navires des hommes avides de rêves, d'aventure et d'espace, à la recherche de fortune. Qui n'a jamais rêvé de ces mondes souterrains, de ces mers lointaines peuplées de légendes ou d'une richesse soudaine qui se conquérrait au détour d'un chemin de la Cordillière des Andes ? Qui n'a jamais souhaité voir le soleil souverain guider ses pas, au coeur du pays Inca, vers la richesse et l'histoire des Mystérieuses Cités d'Or ! Enfant du soleil Tu parcours la Terre le ciel Cherche ton chemin C'est ta vie, c'est ton destin Et le jour, la nuit Avec tes deux meilleurs amis A bord du Grand Condor Tu recherches les Cités d'Or (aaaah ah ah ah ah Esteban, Zia, Tao les Cités d'Or aaaah ah ah ah ah Esteban, Zia, Tao les Cités d'Or) Tou-dou-dou dou dou Ah ah ah Tou-dou-dou dou dou les Cités d'Or Enfant du soleil Ton destin est sans pareil L'aventure t'appelle N'attends pas et cours vers elle ... (aaaah ah ah ah ah Esteban, Zia, Tao les Cités d'Or)
Grandiose! Et une fois de plus, bravo pour le reportage. Mais quelle idée aussi d'aller construire cette cité au sommet de la montagne. Grande civilisation que ces Incas.
Sympa la colline
http://www.youtube.com/watch?v=2oS7WXNRTtI
au top les copains
SUPER FOCIE W SUPER MIEJSCU.....POZDRAWIAM.
Après tant d'efforts super découverte ! Excellent reportage, vues magnifiques. Nous avons visité le cite des Maya mais ici c'est autre chose. Bisous