Z Alausi udajemy się do Baños (1 820 m.n.p.m.). To taka ekwadorska wersja Queenstown w Nowej Zelandii - pamiętacie w czym rzecz? Stolica ekstremalnych sportów uprawianych na wolnym powietrzu. No tu może nie jest AŻ tak ekstremalnie, ale jest co robić. To zdecydowanie najbardziej turystyczne (naszym zdaniem) miejsce w Ekwadorze. Położone u stóp zasnutego chmurami ponurego wulkanu Tungurahua (5 023 m.n.p.m.) w nieprzerwanej od 1999 roku erupcji, Baños zapewnia różnego rodzaju rozrywkę: od gorących źródeł termalnych, poprzez zjazdy na góralach po drogach usianych wodospadami, aż po zajadanie się trzciną cukrową i jej pochodnymi. ALE. Dojechaliśmy do Baños w ulewie, która nie zakończyła się do dnia następnego. Przewidziano ją jeszcze na następne dni, więc po prostu sobie stamtąd pojechaliśmy. Do Latacungi (2 760 m.n.p.m.). To wszystko wynika z faktu wspomnianej już wcześniej łatwości i autentycznie atrakcyjnej ceny transportów publicznych (1 godzina drogi kosztuje 1 dolar od osoby). Tytułem ciekawostki dodamy, że powodem jest ich zamrożenie od czasu dolaryzacji we wrześniu 2000 roku (wtedy to Ekwador ostatecznie porzucił swoją jednostkę monetarną
sucre)
Latacunga (niespecjalnie piękne miasto) jest znana szczególnie jako punkt wypadowy do dwóch skarbów natury polożonych w jej okolicach: laguny Quilotoa i wulkanu Cotopaxi (w następnym artykule).

Ulice Latacungi. W Ekwadorze, indigenos, czyli tubylcy zamieszkujący Sierrę ubierają się tradycyjnie.
Z samego rana ruszamy więc na podbój jeziora Quilotoa. Mieści się ono w kraterze wulkanu o tej samej nazwie (który kulminuje na wysokości 3 914 m.n.p.m.), wbrew pozorom wciąż aktywnego. Jego kaldera powstała wskutek ogromnej, gwałtownej eksplozji, która miała miejsce około 800 lat temu (spływy popiołowe dotarły aż do wybrzeża Oceanu Spokojnego!). Od tego czasu w "kotle" ukształtowało się jezioro o przepięknej, lazurowej barwie.
Ponieważ ten stary wulkan nie śpi, można zaobserwować jego aktywność: po wschodniej stronie wulkanu znajdują się gorące źródła, a na dnie kaldery dymią fumarole. Dzięki tym zjawiskom właśnie laguna ma taki, a nie inny kolor (minerały rozpuszczają się w jej wodach).
Tubylcy uważają, że przepiękne jezioro jest dziełem bogów, że ma magiczne właściwości, i że nie ma dna. Naukowcy się nie do końca z tym zgadzają, wyznaczają jego granicę na głębokości 250 metrów.
Przed nami przedstawiają się dwie opcje: obejście krateru dookoła (średnica 9 kilometrów!), które zajmuje około czterech-pięciu godzin, albo zejście do wnętrza. Wybieramy drugą opcję, bo nie mamy zbyt wiele czasu przed powrotnym autobusem.
Ścieżka prowadząca w dół jest OKROPNA (w bardzo złym stanie). Buty trzeba z piachu opróżniać co dwadzieścia metrów, na dodatek jest dość stromo. Tuż obok biegnie piękna, nowiutka, utwardzona ścieżka, ale nie jest jeszcze dopuszczona do użytku. Nam pozostaje więc opcja przez piach... :D

Mijają nas mułki

Spędzamy trochę czasu na tej 'plaży'. Woda baaaardzo zimna
Zejście zajęło nam trochę więcej czasu niż myśleliśmy. Pozostaje więc nam niecała godzina na dotarcie z powrotem na górę, skąd odjeżdża powrotny bus do Latacungi... (za mało czasu!). Decydujemy się więc na opcję mułkową ($15 za nas dwoje)
Zdecydowanie nie powtórzymy tego doświadczenia w przyszłości! Niby mułki są od tego, ale biedaki tak dyszą, że nam się serce kraje. Czujemy się winni (tak jak w przypadku słoni w Kambodży).
Dzień zakończymy przepysznym kurczakiem z rożna, czyli tym co Ekwador ma najlepszego do zaoferowania :)))
Mikre jakieś te muły, na filmach amerykańskich są prawie wielkości konia a tutaj Natalia wyglądasz jakbyś siedziała na kucyku.Zwierzęta są jednak silne i bardzo wytrzymałe, z tego względu w trudnych warunkach podróży używa się ich częściej niż konia, no a że sobie posapują to znak ,iż jeżdziec nieco waży/hm,hm/.Zważywszy na słuszne porcje pieczonego pierzaka i wszelkie dodatki do niego to taki muł przy swojej trawiasto-ostowej diecie nie ma zbyt wielu szans w rywalizacji człowiek- zwierzę.Zimna woda w jeziorku, widać rzeczywiście musi tam być spora głębia ale ludzie zważywszy na istniejącą tam plażę zażywają chyba kąpieli w gorący czas.Cała okolica jest bardzo surowa i dzika,dla prawdziwego podróżnika raj, bo przezwyciężanie przeszkód pomaga zapamiętać najtrudniejsze szlaki wędrówki i być może wrócić na nie kiedy będzie okazja.Fajne jest to,że tubylcy kultywują tradycyjne stroje i "czolitki" zasuwają w nich na codzień, kiedyś Romowie chodzili ubrani w charakterystyczne cygańskie kreacje nawet u nas w Polsce ale teraz i oni ulegli trendom modowym i ubierają się jak wszyscy.Do usłyszenia w kolejnym odcinku podróży,życzymy dobrych połączeń , niskich cen i mułów z silnikiem diesla.Buziaki!
Hoel est avec moi pour regarder votre reportage et il commente il a trouvé le mulet tout mimi ...bon,jeretourne admirer Nini qui prépare le BB à nous la merguez !!! bisou les lutins
Joli ce lac dans ce cratère de volcan! Bises
pauvres bêtes... (j'parle pas d'vous hein ! ) :p
Paysages plus que magnifiques ! Le lac est une splendeur. La ville paraît paisible, les gens sereins. Les frittes sont énormes ! Une bonne expérience sur les mules. Pas trop mal aux fesses ?? Bonne continuation - Bises
piękny krajobraz:)a mułków rzeczywiście jakoś żal, przypominają mi te biedne konie wożące turystów nad Morskie Oko.Pozdrawiam:*