20 June 2013

perou Kanion Colca

Coś nam się zdaje, że właśnie odbyliśmy najwcześniejszą na świecie (czyt. w ciągu naszej podróży) wycieczkę. Pobudka o 2h30 w nocy...!!! Po dłużej refleksji doszliśmy nawet do wniosku, że nie mogliśmy zacząć jej wcześniej, bo po prostu bylibyśmy poprzedniego dnia.
Sami chyba rozumiecie - nie musimy Wam wyjaśniać, w jakim stanie znajdujemy się wsiadając do mikrobusa o trzeciej nad ranem. Całe szczęście, przez następne trzy godziny w półśnie mkniemy po peruwiańskich drogach (nie wszędzie w dobrym stanie) w kierunku Kanionu Colca. Jedyny problem to spadająca w zastraszającym tempie temperatura na zewnątrz, której nie potrafi w żaden sposób zniwelować klimatyzacja, ale jakoś udaje nam się przeżyć - to najważniejsze.

Po śniadanku w Chivay (jeśli można to nazwać śniadankiem), udajemy się do naszego pierwszego przystanku. Cruz del Condor, to mirador położony na wysokości 3 700 m.n.p.m., skąd można obserwować kondory wielkie. Już kilka przedstawicieli gatunku udało nam się zaobserwować w locie w różnych częściach Ameryki Południowej (od Patagonii do boliwijskiej Amazonii). Ale tutaj jest "ich" miejscówka. Ponoć za zgodą władz, tutejsza ludność przynosi im od czasu do czasu padłą krowę czy lamę. W lokalnych wierzeniach, kondory podchodzą pod świętę bóstwa. Co ciekawe, padlinożercy absolutnie się nami, turystami (a jest nas naprawdę dużo), nie przejmują. Wszyscy czekają na najbardziej magiczny moment, ten w którym kondor rozłoży majestatycznie swoje skrzydła i uniesie się prosto w stronę nieba.

canyon-colca

canyon-colca

canyon-colca
Jak widzicie, nie jesteśmy jedynymi wyczekującymi...

canyon-colca

canyon-colca

canyon-colca

canyon-colca

Absolutnie magiczne chwile. A wiedzieliście, że kondory nie latają, a ślizgają się? Potrzebują z resztą do tego wiatru. Bez niego w ogóle się nie ruszają. My mamy szczęście zaobserować kilka pokazów majestatycznego lotu ślizgowego, wszyscy bez wyjątku pstrykając fotki.

Ale kondory to nie jedyna atrakcja dnia. Przez nami trek: pierwszego dnia czeka nas około 19 kilometrów przede wszystkim schodzenia, a drugiego o poranku wspinaczka powrotna. Miejsce treku jest niebanalne, to Kanion Colca. Drugi pod względem głębokości kanion na Ziemi. Bo nawet jeśli nie jest w jednej trzeciej tak stary jak Wielki Kanion Kolorado, to jest od niego dwa razy głębszy. A tego odkrycia dokonali... Polacy :D (dumna jak paw słuchałam tłumaczeń przewodnika nadętym Angolom). Najgłębszy kanion świata, Kanion Cotahuasi też znajduje się w Peru, również w regionie Arequipy, ale by do niego dotrzeć potrzeba cztery razy więcej czasu w porównaniu do Kanionu Colca.

Co Colca ma w sobie niesamowitego? Jego ściany z lewej strony wznoszą się na ponad 3 200 metrów, a po przeciwnej stronie na 4 200 metrów. Ma długość stu dwudziestu kilometrów. Ale oczywiście jego ściany nie są na całej długości takie wysokie - inaczej nie moglibyśmy zejść do jego dna inaczej niż zjeżdżając na linie. Powiedzmy więc, że część trekowa kanionu bardziej przypomina dolinę niż kanion. No ale niech będzie Peruwiańczykom...

canyon-colca
Wyruszamy z Cabanaconde na 3 287 m.n.p.m.

W dole naprzeciw, ponad pięknymi uprawnymi tarasami, możecie dostrzec małe miejscowości Malata i Cosñirhua (położone na wysokości 2 450 m.n.p.m.). Nie prowadzi do nich żadna droga dojazdowa - wszystko transportuje się na mulim grzbiecie. Życie mieszkańców w porównaniu do naszego mogłoby się wydawać "prymitywne", ale według naszego przewodnika, ten modus vivendi jest dobrowolny. Peruwiańczycy są dość dumni z tego dobrze "zakonserwowanego" regionu.

canyon-colca

canyon-colca

canyon-colca

canyon-colca
Na samym dole znajduje się Oasis, cel dzisiejszaego dnia.

canyon-colca

canyon-colca

canyon-colca

canyon-colca

canyon-colca
Wreszcie dotarliśmy na sam dół

Nie żartujemy wcale, schodzenie jest prawdziwym cierpieniem. Zdecydowanie wolimy wchodzić (tę opinię zrelatywizujemy następnego dnia rano). Trzy i pół godziny zajęło nam zejście (w dość szybkim tempie i z plecakiem). Zdaje się, że nasze kolana mają nam trochę za złe tę wyprawę... Zatrzymujemy się w maleńkiej restauracji na obiad w San Juan de Chuccho (czyt. 'czukczo'). Posiłek jest w cenie wycieczki i całe szczęście: w takich miejscach "dalekich od cywilizacji", ceny samej buteki wody są pięciokrotnie wyższe.

canyon-colca
Dwukolorowooka kicia żebrająca o resztki obiadu pod stołem

Po godzinie odpoczynku czas ruszać w dalszą drogę. Zostało nam jeszcze 11 kilometrów do przebycia, by dotrzeć do Oasis. Momentami jest męcząco i po górkę, ale dajemy radę.

canyon-colca

canyon-colca

canyon-colca

canyon-colca
W dole już widać Oasis, prawdziwą oazę, nie tylko z nazwy. Bujnie zielony kawałek raju na wysokości 2 160 m.n.p.m.

canyon-colca

canyon-colca

Jesteśmy na miejscu, dochodzi 19h. Odczuwamy niebotyczne zmęczenie - w końcu dla nas dzień zaczął się szesnaście i pół godziny wcześniej. Basen, prysznic (mrooooźny), kolacja i do wyra - nie bylibyśmy w stanie chyba nawet dojść do baru, który proponuje nam nasz przewodnik...

canyon-colca
Nasz prywatny lodge. Bez elektryczności, ale romantycznie ze świecami.

canyon-colca
Kawałek raju

canyon-colca
Hamak na dobry wypoczynek

canyon-colca

canyon-colca
Oczywiście bez basenu nie moglibyśmy mówić o raju

Następnego dnia, pobudka równie brutalna co poprzedniego dnia, choć zauważamy małą poprawę. O 5h wyruszamy z hotelu. Chodzi o to, by "odwalić" robotę zanim zacznie się robić upał, gdy tylko wstanie słońce. Najgorsze, że całą trzygodzinną wspinaczkę na górę odbędziemy na czczo - śniadanie jak jakiś miraż czeka nas dopiero w Cabanaconde. Oczywiście zaczynamy w pełnych ciemnościach, wyboistą ścieżkę oświetlają nam jedynie czołówki. Z jednej strony z zazdrością, a z drugiej z dumą (z siebie oczywiście), obserwujemy turystów-mięczaków, którzy rady nie dają i wjeżdżają na górę na mułach :D

canyon-colca

canyon-colca
Padamy z nóg

canyon-colca

canyon-colca
Przewodnik nas trochę oszukał. Po wejściu na górę czeka nas jeszcze pół godziny marszu przez pola do miejsca w Cabanacaonde, gdzie czeka nas śniadanie. Ale jest pięknie.

Po śniadaniu (jakże zasłużonym), ruszamy dalej. Przez resztę dnia będziemy się wozić minibusem wzdłuż Kanionu Colca (ale na górze) zatrzymując się przy pięknych punktach widokowych i bardzo turystycznych wioseczkach. Ale największą atrakcją dnia będzie wizyta w gorących źródłach termalnych - w sam raz na wymęczone kończyny. Nie był to dla nas pierwszy raz w takim miejscu, ale na pewno ten, który sprawił nam najwięcej przyjemności :)

canyon-colca

canyon-colca

canyon-colca

canyon-colca
Mirador de los Volcanes Nevados na wysokości 4 900 m.n.p.m.

To była naprawdę wspaniała przygoda, nawet jeśli nie do końca spodobała nam się formuła "z przewodnikiem i grupą". Po takim czasie i tylu trekach, chyba po prostu wolimy maszerować sami, w naszym rytmie. Kiedy idzie się z innymi, jest to dużo bardziej chaotyczne, nie wszyscy przecież jesteśmy w takiej samej kondycji fizycznej.
I kolejna (po Cusco i Machu Picchu) czerwona kartka dla Peru za turystyczne ceny. 40€ za nas dwoje za "wejściówkę" do Kanionu Colca, gdzie ścieżka w ogóle nie jest utrzymywana (a w ogóle to dla Polaków powinno być za darmo!!!!). To równowartość ośmiu posiłków w restauracji, trzech nocy w hotelu czy siedemdziesięciu tabliczek czekolady...

Télécharger les photos

mama&tata June 21, 2013, 9:23 a.m.

Góry to jednak bardzo widowiskowy materiał w podróży a jeśli są one w takim kompleksie jak na zdjęciach to dodatkowy atut dla robionych fotografii.Troszkę dostaliście w kość ale chyba było warto, bo przecież zobaczyć del pasa el condor w realu i zaliczyć fantastyczne widoki to esencja dla turysty.Miejsca, w których osiedlają się ludzie czasami człowieka wprawiają w osłupienie tak jest i tym razem patrząc na te niewielkie skupiska domów i mając świadomość trudu jaki ponoszą mieszkańcy aby żyć w tych miejscach w miarę normalnie należy im się wielki szacun.Apartament w oazie owszem niczego sobie rolety na oknach trochę oryginalne no ale cóż w końcu w tak egzotycznym miejscu nie wymagajmy Hiltona od razu, ciekawe tylko skąd oni biorą wodę do fajnego baseniku.Kondory w sumie robią za żywe szybowce wykorzystując w locie ruchy powietrza ciekawe tylko jak one polują bo przecież swoją potencjalną ofiarę muszą zaatakować a potem w powietrze unieść.Bardzo nam przyjemnie,że Polacy odkryli ten kanion niech inne nacje się uczą jak sobie radzić z takimi dziurami w ziemi dla pożytku światowej turystyki.Wypadało by w takim miejscu założyć jakiś biznesik gastronomiczny z polską kartą dań i serwować zmordowanym jak Wy wycieczkowiczom obfity i smaczny posiłek.Promocja Polski i jednocześnie krzepiące kalorie w obliczu morderczego treku nazajutrz myślę nawet,że w obliczu tego każdy turysta dałby radę i pracowite muły można by wysłać na zasłużoną emeryturę.Mówiliśmy ostatnio,że zapowiada się ciekawie i jest tak rzeczywiście, kontakt z dzikim krajobrazem,trudna i męcząca wędrówka i co krok niespodzianki widokowe to naprawdę to o co chodzi w podróży dookoła świata, można łatwo oblecieć glob bazując na miastach ale prawdziwy turysta musi sobie narobić zakwasów i odcisków.Wrócicie zahartowani jak skały i nie pokona Was żaden wielkomiejski trud choćby największy zatem wędrujcie dalej, choć czas przerażliwie goni i niedługo będzie pora wracać.Pozdrawiamy,buziaki mocne i czekamy jak zwykle!

Papa June 21, 2013, 12:50 p.m.

A mon avis, ça vaut quand même le coup de se priver de 70 barres chocolatées pour admirer ces paysages grandioses. Et voir des condors voler, c'est magique. Quel spectacle! Avec toutes vos randonnées, vous devez sûrement avoir les mollets comme du béton, les grimpettes à Montmartre, ça va être de la rigolade pour vous. Gros bisous

Tata Y June 22, 2013, 11:23 p.m.

D'un côté je vous admire pour votre ténacité, courage mais de l'autre côté je vous envie de vivre ces moments merveilleux. Ça doit être magique de voir voler ces majestueux condors dans un cadre grandiose. Les vues sont inoubliables. Quant à la loge et la verdure luxuriante ça fait rêver ! Gros bisous à vous deux de nous trois

pem June 23, 2013, 5:52 p.m.

El cóndor pasa... sacrée bal(l)ade !

claudine June 24, 2013, 6:55 p.m.

Toujours aussi magiques ces paysages. Je préférerai faire la sieste au lodge avec les condors au dessus de ma tête que d'avoir Pedro dans le dos (tiens ça rime)

Rémi June 26, 2013, 4:22 p.m.

claudine : Ah, les deux ont leur charme. L'alligator ne risque pas de nous fienter dessus !