26 September 2012

cambodia Kratie

Wracając z rejsu po Mekongu zatrzymujemy się na kolację w Red Sun Falling, gdzie dość szybko sympatyzujemy z kelnerem - Haky'm, świetnie mówiącym po angielsku. Udziela nam kilku rad co do prowincji Mondol Kiri, do której udajemy się w następnej kolejności. Przy okazji proponuje nam swoje towarzystwo na następny dzień - jako przewodnika po okolicy, rowerem lub skuterem. Wybieramy rower i umawiamy się na 8h rano następnego dnia - w perspektywie mamy do przejechania około 50 kilometrów :)

Krem, okulary przeciwsłoneczne, aparat fotograficzny i wyruszamy w drogę.

kratie

Plan drogi jest następujący: najpierw 4 km w kierunku południowym, prom na drugi brzeg Mekongu, około 25 km na północ (gdzie nie ma asfaltu) poprzez okoliczne wioski, prom i powrót do Kratie (drogą asfaltową) z wstąpieniem po drodze do Phnom Sambok (pagody na wzgórzu).

Przemierzając jeden z mostów, Haky pokazuje nam pływającą wioskę wietnamską. Jej mieszkańcy przemieszczają się kilkakrotnie w ciągu roku w zależności od poziomu wody - aktualnie zamieszkują jeden z dopływów Mekongu, bo jego prąd jest zbyt silny. W Kambodży żyje im się lepiej niż w Wietnamie. Jest to społeczność dość zamknięta, nawet jeśli sąsiadują z Khmerami bezkonfliktowo. Łapiemy się okazji, aby porozmawiać w Hakym na temat relacji między tymi dwoma krajami. Jak wiadomo są one historycznie i geograficznie bardzo skomplikowane - Kambodżanie z jednej strony podziwiają Wietnamczyków, a z drugiej im zazdroszczą chorobliwie (np. szybkiego rozwoju), z jednej są im wdzięczni za to, że położyli kres rządom Pol Pota, a z drugiej ich nienawidzą, bo odbyło się to kosztem ingerencji i okupacji. Dziś, owoce które możemy kupić na targu jako kambodżańskie, w rzeczywistości pochodzą z Wietnamu, bo są tańsze. Tam w uprawach owoców i warzyw na eskport używa się pestycydów - co oczywiście nie dotyczy produkcji na własny rynek... A Kambodżanie jedzą świństwa.... Relacje między sąsiadami są jeszcze bardziej skomplikowane niż nasze z Niemcami czy Rosjanami...

kratie

kratie

kratie

Po przepłynięciu promem Mekongu trafiamy na prawdziwą wieś. Drogi nie są asfaltowe, co nie stanowi wielkiego problemu...zazwyczaj. W porze deszczowej jest to dość relatywna kwestia...wrócimy później do tego tematu.

Droga ciągnie się wzdłuż pól ryżowych intensywnie zielonych, Ryż to nie tylko duma Kambodżan ale i to, co reguluje ich tryb życia. Jesteśmy zdziwieni liczną obecnością dzieci i dorosłych przed domami, Haky wyjaśnia: właśnie skończyły się ryżowe "żniwa", zaczęły się wakacje szkolne, które potrwają do listopada, dorośli odpoczywają po prawie miesięcznym wysiłku, okres monsunów jest wolny od pracy na roli. Ryż produkuje się dwa razy do roku: w porze suchej wyrasta powoli i jest twardszy (na własny użytek), ten z pory deszczowej jest świetnej jakości, bo dobrze nawadniany i to jego się go eksportuje. Gdzie? Do Wietnamu, a stamtąd potem dalej za granicę, tyle że z etykietką "made in Vietnam"...

kratie

kratie

kratie

kratie

Zatrzymujemy się przy wysokim budynku wybudowanym z terakoty, z sianem na dachu. Jest to suszarnia tytoniu. W okolicach znajduje się kilkanaście plantacji dwóch gatunków tytoniu, wszystko na krajowy rynek. Niestety ich nie zwiedzimy - w porze deszczowej na polach nic nie rośnie...

kratie

kratie

Stan drogi zaczyna się pogarszać, chwilami grzęźniemy w błocie. Czyścimy buty i stopy w przydrożnych kanalikach i stumykach.

kratie

No i stało się! Tym razem ugrzęzłam na dobre - nie po kolana, a po uszy! Remi stara się podnieść mnie na duchu argumentując, że niektórzy płacą żeby się w błocie wykąpać, że to dobre na cerę. W moim przypadku, testuję nawet maseczkę błotną na włosach...

kratie

kratie

Gościnność Kambodżan jest bezkresna. W pobliskim domu postaram się oczyścić wykorzystując jak najmniej wody - nie ma tu jej w formie bierzącej, deszczówkę zbiera się do ogromnych glinianych "donic". Dostanę nawet chińską maść na kolejne do kolekcji zadrapania, świetnie kwalifikujące się na przyszłe blizny.

kratie

kratie

Pragnę zwrócić uwagę na Haky'ego, jego wciąż białą koszulę i szorty bez najmniejszego zabrudzenia... Nie wiem jak on to robi! Co do wody, jest to wciąż jeden z największych problemów w Kambodży. Słaby dostęp do wody pitnej jest przyczyną 80% chorób i wczesnej śmierci u dzieci. Haky opowiedział nam, że jako dziecko pił wodę z deszczówki i z rzeki, często chorował i do dziś ma z tego powodu problemy z układem trawiennym.

Ruszamy dalej. Moja osobista duma bardzo ciężko znosi śmiech mieszkańców kolejnych wiosek, którym Haky, plotkarz, opowiada błotny epizod. Zatrzymujemy się w lokalnej "fabryce" makaronu ryżowego. Haky tłumaczy krok po kroku jak się go wyrabia.

kratie

kratie

Szkoda, że nie możemy spróbować! Ta wizyta zaostrzyła nasz apetyt - to dobrze się składa, bo kolejny przystanek na naszej drodze to rodzinny interes przyjaciela Haky'ego - miniplantacja pomelo. Bardzo popularny owoc tutaj, w sezonie suchym są bardzo słodkie, w deszczowym mniej i dlatego serwuje je się w solą (by dodać smaku). Siedziemy na bambusowym podeście, relaksujemy się. Pychota takie świeże pomelo!

kratie

kratie

kratie

kratie

kratie

Ruszmy dalej, przemierzamy kolejny wioski i domostwa. Chwilami czujemy się jak Kate i William pozdrawiający tłumy poddanych, bo dorośli i dzieci witają nas, krzyczą "hello!", machają energicznie. Normalnie jak gwiazdy filmowe, choć nasz wygląd nie z nich w sobie nic. Mając dość ciągłego czyszczenia butów z błota, decyduję się pedałować na boso - to wzbudza jeszcze większe zainteresowanie mieszkańców.

kratie

kratie

kratie

Wreszcie docieramy do domu rodziny Haky'ego na obiad. Najpierw oczywiście musimy się trochę oczyścić, zauważcie jak pięknie (z błotem) się Remi opalił!

kratie

W religii buddyjskiej stopy, w przeciwieństwie do głowy, są uważane za najgorszą część ciała, ponieważ mają stały kontakt z ziemią po której stąpamy. W świątyniach na przykład nie nalaży nigdy stawać/siadać stopami zwróconymi w kierunku Buddy. Często przed domami czy hotelami się ściąga buty, to kwestia czystości i zarazem szacunku. Typowy dom na palach, jak ten rodziny Haky'ego, składa się z werandy i jednego, dużego pomieszczenia. Pod spodem, znajduje się "składzik" na wolnym powietrzu. Domy są wielopokoleniowe - tu akurat od wnuków po dziadków wszyscy żyją razem.

Mamy szczęście, w menu obiadu znajdują się typowe dania khmerskie (nie znamy oczywiście nazw ale wszystko jest z rybą i warzywami, no i ryżem oczywiście). Na deser prosto z drzewa zerwane banany.

kratie

kratie

kratie

Koniec posiłku będzie uczczony rytuałem babci Haky'ego, do którego zostanę zaproszona. Sprawa wygląda tak: w liściu bananowca rozgniata się orzech dziwnego czerwonego owocu. Następnie, trzeba to żuć przez moment - absolutnie nie połykając nic -, i resztki wypluć. Otóż jest to naturalny makijaż-szminka! Z czasem działa to jak narkotyk, człowiek się uzależnia i żuje cały czas - jak w przypadku babci Haky'ego.

kratie

Co to smaku, wideo to obrazuje lepiej niż jakikolwiek tekst...



Spędziliśmy bardzo miły moment z tą rodziną. Bez Haky'ego oczywiście nie byłoby możliwe się dogadać! To pozwoliło nam lepiej zrozumieć jak funkcjonuje tu społeczeństwo - młodzi jak się już dorobią, biorą ze sobą do nowego domu rodziców. Wszyscy żyją razem. Na tej samej zasadzie działają rodzinne firmy - wszystkie pokolenia są zaangażowane, nie bierze się osób "z zewnątrz". Haky dodaje, że ma sporo szczęścia mając oboje dziadków - większość starszych osób nie przeżyło okresu reżimu Pol Pota.

Po odpoczynku, ruszamy w dalszą drogę - pozostał nam prom i około 20 km do Kratie. Prom, taka większa drewniana barka, w żaden sposób nie przypomina tych, które zwykliśmy brać w Kanadzie :) Co do jego kursowania, wyrusza na drugą stronę, kiedy "kapitan" uzna, że osiągnął wystarczającą ilość pasażerów. Czekamy więc na spokojnie około pół godziny. Nawet jeśli budowa mostów na Mekongu przyspiesza, w dalszym ciągu dla mieszkańców wiosek z przeciwległego brzegu prom jest jedynym sposobem na kontakt z cywilizacją.

kratie

kratie

kratie

kratie

kratie

kratie

Po drugiej stronie znów wsiadamy na nasze metalowe rumaki. Słońce popołudniowe smaży, nogi robią się ciężkie, ale pedałujemy dalej. Rankiem miałam super pomysł ubrać sukienkę bez ramiączek, żeby się ładnie opalić. Wzbudzam ogólne zainteresowanie, kobiety wytykają mnie palcami. Pytam Haky'ego czy moja sukienka jest niedopasowana do obyczajów czy co. On nam tłumaczy, że w Kambodży ludzie za wszelką cenę chcą zachować jak najjaśniejszy kolor skóry - chodzą ubrani od stóp do głów, zakładają maski na twarz, rękawiczki (w taki upał!), stosują kremy w filtrami, kremy wybielające - ciemna skóra jest niepopularna. Więc dziwią się ogólnie, że ja taka rozebrana, że się opalę i będę czarna... Cóż, co kontynent to obyczaj, u nas to jest powód do dumy!

Ostatnie kilometry się ciągną niesamowicie. Zahaczamy o Phnom Sambok, sympatyczną pagoda położoną na samym szczycie sporego pagórka. Od strażników dostaję kawał materiału żeby się okryć - to w końcu świątynia. Co ciekawe, to że mam ramiona odkryte im nie przeszkadza - mam sobie zakryć...kostki! Ostatecznie, widoki z samej góry nie są takie wyjątkowe - drzewa sporo zasłaniają.

kratie

kratie

kratie

kratie

kratie

kratie

Ale nam się udało - cały dzień sukcesywnie omijaliśmy deszcz. Dojeżdżamy do Kratie, wracamy do hostelu i...zrywa się burza i ulewa na całego. Nie będziemy się skarżyć, spędziliśmy naprawdę świetny dzień. Wreszcie mogliśmy porozmawiać na tematy tabu jak polityka, król i jego homoseksualność, bieda, reżim Pol Pota i te bardziej wesołe jak śluby, narodziny, święta, zbiory, klimat, technologie (nie wszyscy mają bieżącą wode ale każdy ma telefon komórkowy).
Zachowamy wiele dobrych wspomnień z Kratie! I pomyśleć, że początkowo mieliśmy tu spędzić tylko jedną noc... :)




Télécharger les photos

Spooooocky Sept. 26, 2012, 8:47 p.m.

Ouai mais bon, tu as raté la sortie de l'Iphone 5 :o Enjoy, ça a l'air canon !

maman ... ;o) Sept. 26, 2012, 9:18 p.m.

sympatoche cette plongée dans leur monde ... j'ai beaucoup aimé ! en parlant de plogée Natalia tu es une pro et ton masque de beauté ... diantre .... fort réussi ! (dommage tu n'avais pas encore testé le rouge à lèvres, le tabeau aurait été complet !) en attendant je me serai bien mise à table avec vous ;o) triple bordée de bises en tous genres les mouflets ... smack

Papa Sept. 26, 2012, 9:20 p.m.

Maman et moi avons "dévoré" en même temps ce reportage. Moi, je retiendrai surtout la belle langue toute rouge de Natalia et on a bien rigolé! Comme d'hab, super reportage...bises

bea eric Sept. 26, 2012, 9:37 p.m.

super, gros bisous à vous de Bagnolet :-) Natalia przywiez troche szminki ;-)do Francji hihi zabawimy sie

poote Sept. 26, 2012, 9:45 p.m.

super les petites vidéos :) le contact avec les locaux c'est le meilleurs selon moi, la meilleure façon de comprendre un pays et ses coutumes. j'adore ces petits épisodes de vie. la bouffe à l'air super bonne ^_^ . Ma Natalia j'espère que t'as profité de masque de boue, en france, c'est 130 euros le petit tube :p bisous le binôme

Tata Y Sept. 26, 2012, 11:06 p.m.

Nous avons bien apprécié ces scènes très vivantes ! Comme d'habitude super reportage. On plonge au coeur de la vie quotidienne. Natalia tu garderas de très bons souvenirs. Moi aussi j'ai eu le droit à St Domingue d'avoir la langue et les lèvres bien rouges. Ca a fait rire tout le monde. Bonne continuation. Gros bisous à vous deux de nous trois

mama&tata Sept. 26, 2012, 11:13 p.m.

Bardzo fajne to kombinowane sari Cardin byłby zachwycony stylem i nieco ubłoconą modelką.Afrykanie żują betel ta czerwona żuwaczka to chyba coś podobnego/też zawijane coś tam w liść/ponoć jest to używka i pomaga funkcjonować jak u nas kawa "szatan" z samego rana.Ten Wasz koleżka to chyba ma kupę kuzynów i co chwila się zmieniają dlatego pewnie cały czas taki czysty a trudno ich rozpoznać.Całkowicie odmienna relacja niż wcześniejsze, dobrze jest poznać kraj od podszewki a właściwie od błotka i problemów ,z którymi borykają się tubylcy na co dzień.Czekamy co dalej,zaczynacie się maskować jak sam Rambo!Buziaki.

Daniel Sept. 26, 2012, 11:41 p.m.

Passionnant ! Vos mines réjouies me ravissent :) Biz de nous 4

Aneczka N ;p Sept. 27, 2012, 9:31 p.m.

Ten czerwony język jest najlepszy :D Buziaki Kochani :*

marta_n Sept. 28, 2012, 9:07 a.m.

mnie najbardziej podoba sie opalenizna Remiego:P

Popi Sept. 28, 2012, 9:35 a.m.

Cooool

julien Sept. 28, 2012, 3:41 p.m.

ah on sent que ça vous a plu Kratie !! géniales vos vidéos :)