Dzisiaj, jak już wcześniej zapowiadaliśmy, wybieramy się w całodniową wycieczkę objazdową Rapa Nui samochodem. Miejmy nadzieję, że sprawdzi się prognoza pogody. Deszczu mamy już powyżej uszu, trochę słoneczka nam dobrze zrobi.
Ale powróćmy do samego początku - budzik został nastawiony na 4h30 (sic!), po to by na spokojnie dojechać do Ahu Tongariki, gdzie zaplanowaliśmy obejrzeć wschód słońca. Miejsce jest znane, odrestaurowała je ekipa japońska na początku lat 90. Jest to największy
ahu na wyspie, na którym ustawionych jest piętnastu Moai.
Droga jest niesamowita o tej godzinie: zero oświetlenia, mało tablic informacyjnych, asfalt na mniej więcej połowie trasy... Wreszcie, trochę przez przypadek wpadamy na tę przerażającą w ciemności piętnastkę. Póki co jesteśmy sami. Wrażenia są niesamowite - delikatne światło na horyzoncie za olbrzymami, niebo wciąż jeszcze gwiaździste, absolutna cisza poza szumem fal. W miarę jak brzask poranka jaśnieje, Moai stają się mniej straszne, wręcz nabierają fascynującego uroku. Piękne światło żółto-pomarańczowe nasilające się z każdą minutą ponad linią oceanu dodaje czaru temu niezapomnianemu momentowi.

Koniecznie obejrzeć na pełnym ekranie.
Kiedy wreszcie światło zalewa roztaczającą się wokół polanę, zdajemy sobie sprawę, że wcale nie jesteśmy sami. Cała masa ludzi tak jak my postanowiła skorzystać z tego niesamowitego spektaklu ofiarowanego przez matkę naturę. Moment jest wyjątkowy, wszyscy szanują ciszę - jak gdybyśmy brali udział we mszy albo jakimś uroczystym przemówieniu. Odkrywamy również obecność kilkunastu dzikich koni. Hasają tu, brykają swobodnie jak małe kociaki, w ogóle nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji :)





Wracamy do naszego kowbojskiego samochodu (stary zdezelowany pick up) i udajemy się w stronę Rano Raraku, "żłobka" Moai, ich fabryki. To tutaj wyrzeźbione zostały wszystkie Moai (poza jednym), wykute bezpośrednio w skale - tuf wulkaniczny jest na tyle miękki, że poddaje się obróbce nawet przy użyciu prymitywnych, kamiennych narzędzi. Natomiast jak przetransportowano te kolosy z krateru do miejsc oddalonych nawet o kilkanaście kilometrów pozostaje tajemnicą. Wiadomo, że Moai budowano za każdym razem większe. Każde nowe dzieciątko było o kilka ton cięższe od poprzedniego. Największy kiedykolwiek wykuty Moai w dalszym ciągu znajduje się w Rano Raraku. Mierzy 21 metrów, a jego wagę szacuje się na 270 ton. Oczywiście nie został nigdy ukończony, niemożliwością pozostało przetransportowanie go na inne miejsce.
Jak już wspominaliśmy, budowa Moai została przerwana z dnia na dzień i nie wiadomo właściwie dlaczego mieszkańcy przestawili się na kult człowieka-ptaka. W kamieniołomie wulkanu Rano Raraku wciąż znajduje się ich prawie czterysta w różnym stadium obróbki: jest kilka ukończonych, wzniesionych u stóp wulkanu, kilkanaście rozbitych ("nieudanych", złamanych na wysokości karku) i całkiem sporo takich, których dopiero co rozpoczęto wykuwanie w tufie. Wyglądają jakby wypatrywały czegoś na horyzoncie, może jakiegoś znaku, by wstać i pójść w siną dal (jedna z legend Rapa Nui mówi o tym dniu) jak jakaś mistyczna armia. Na dodatek mają takie dzikie spojrzenie, normalnie ciarki przechodzą jak się na nie patrzy...

Ten nie miał szczęścia...

Nie widać tego, ale spora część ciała kilku Moai jest zakopana w ziemi.

Rzeźbiono je prosto w skale wulkanicznej na brzegu krateru.

W oddali widzicie Ahu Tongariki piętnastkę Moai, które podziwialiśmy o wschodzie słońca.

Tukuturi, jedyny klęczący Moai z rękami na kolanach. Rzecz niespotykana, wykuto go w lekkim czerwonym tufie wulkanicznym w kamieniołomie Puna Pau, gdzie rzeźbiono 'pukao', kapelusze. Przeniosiono go jednak do Rano Raraku. Być może to pierwowzór, związany z kultem człowieka-ptaka...

To naprawdę piękny dzień.

Buraczek, czerwony Moai

Oto jak wykuwano Moai

Moai czekające na okazję, by się stąd wyrwać.
Trochę wspinaczki nie zaszkodzi. Ponieważ jesteśmy na kolejnym wygasłym wulkanie, możemy oczekiwać małej niespodzianki w jego wnętrzu. Oczywiście ten krater nie jest tak wyjątkowy jak
Rano Kau, ale tu również znajduje się jezioro słodkowodne, zarośnięte tatarakami.
Kontunuujemy naszą rundkę po wyspię Rapa Nui. Kierujemy się na północ, w stronę dwóch pięknych plaż: Ovahe i Anakena.

Tutaj w zatoce La Pérousse nie możemy się kąpać, fale z impetem rozbijają się o wulkaniczne wybrzeże. W oddali widać wuygasły wulkan na półwyspie Poike.

Dzikich koni jest całkiem sporo na wyspie.
W zatoce La Pérousse spotykamy kolejne kuriozum wyspowielkanocne, chodzi o kamień magnetyczny Te Pito Kura ('pępek świata'). Naprawdę rozmagnetyzowuje busolę - wskazówka kręci się jak głupia we wszystkie strony! Według legend, wszyscy królowie wyspy posiadali moce magiczne. Do czarowania potrzebowali jednak tego okrągłego kamienia. Wykorzystywali go do koncentrowania swej energii, tak by "kazać iść posągom" na dane miejsce. Co ciekawe, podobne legendy o "magicznych" technikach budowlanych odnajdujemy również w starożytnym Egipcie oraz wśród Inków.

Magiczny kamień

Nasza wynajęta fura, typowa dla amerykańskiego farmera.
Docieramy do dzikiej plaży Ovahe, o drobniutkim złotym piasku, otoczonej skalnym klifem.

Kąpiel
Na obiadowy piknik wybieramy drugą plażę - Anakena. Piękna, czysta ale niestety tłumnie przepełniona. To musi być jednocześnie jedyna plaża na świecie zawierająca dwa duże stanowiska archeologiczne. Jeden z nich, Ahu Ature Huki, akurat jest poddawany konserwacji - nie można więc go zobaczyć.

Ahu Nau Nau, odrestaurowany w 1979 roku z oczami. Z czasem je jednak zdjęto.

To na tej plaży wylądował podobno przodek Rapa Nui, pierwszy król Hotu Matua.
Nie możemy się powstrzymać przez powróceniem do Ahu Tongariki. Ich twarze nabierają zupełnie innego wymiaru w świetle dnia.

Czwarty od prawej to Moai Chińczyk.

RIP
Na południowo-zachodnim wybrzeżu znajduje się kilka 'ahu' gdzie Moai nie zostały odrestaurowane. Dla przykładu, na Ahu Vinapu, osiem Moai leży twarzą do ziemi, a kapelusze
pukao są porozrzucane na kilku metrach kwadratowych. Świadczą one o gwałtowności konfliktów między walczącymi przeciw sobie plemionami.
Kończymy nasze tournée Moai bardzo osobliwym Ahu Akivi. Najbardziej tajemnicze miejsce wyspy - jeśli myśleliście, że wiecie już wszystko o Moai, ten
ahu dowiedzie, że nie macie racji. Nie szanuje on bowiem żadnej z reguł, które udało nam się do tej pory ustanowić. Znajdują się wewnątrz ziem, a nie na brzegu oceanu. Jako jedyne wpatrują się w błękitną toń wody. Na dodatek ustawiono je specjalnie pod takim kątem, by mogły patrzeć na zachód słońca podaczas obu równonocy (mają więc znaczenie astronomiczne). Legenda mówi, że symbolizują one siedmiu synów Hotu Motua, pierwszego króla, ojców-założycieli tej niesamowitej cywilizacji.
Nasza rundka, tak jak i dzień, dobiegają końca. Ponieważ jednak w czasie naszej wizyty
wulkanu Rano Kau padało, postanawiamy tam wrócić (w końcu mamy samochód).
Ten przepiękny dzień zakończy się lodami w
porcie Hanga Roa, skąd można zaobserwować gigantyczne żółwie (symbol Rapa Nui), kilkunastu surferów i talpające się w wodzie dzieciaki. Naprawdę udało nam się z tym słonecznym dniem, zobaczyliśmy prawie wszystko - no poza wulkanicznym kraterem Puna Pau, fabryką kapeluszy Moai. Oba Remie stwierdziły, że
pukao są brzydkie, po co więc zwiedzać ten kamieniołom, no cóż... :p
Ale to jeszcze nie koniec naszych przygód na Rapa Nui. Czeka nas jeszcze bardzo miła niespodzianka... :)
A - Hanga Roa, B - Ahu Tongariki, C - Plaża Anakena, D - Ahu Akivi
quel spectacle .... bande de chanceux , j'en ai les mirettes qui pétillent ! prenez soin de vous , bisou mes lutins .;o)
Bardzo widowiskowy ten wschód słońca z udziałem kamiennego Boyzbandu, gdyby dodać nieco muzyki Jarre'a to efekt byłby jak w thrillerze Hitchcocka i napięcie by narastało wraz z ilością pojawiającego się światła.Jak pisaliśmy poprzednio niełatwo było wyrzeżbić tyle posągów w takim rozmiarze XXXL, pomimo iż skalny materiał jak mówisz jest miękki i podatny na obróbkę.Jest to bez wątpienia wyczyn ówczesnych mieszkańców wyspy bo musieli w to włożyć wiele wysiłku ,no i transport tylu ton kamienia przy ich możliwościach technicznych to rzeczywiście tylko podziwiać ,przy czym dotąd nie wiadomo jak oni to zrobili.Nie zadbali jedynie o parytet bo wszystkie "Mojki" to chłopaki chyba,że przy dziewczynie było za dużo do rzeżbienia no wiecie te góry i doliny ale nic nie szkodzi jest co oglądać i tak.Piękne koniki na wolności to rzadki i ginący widok w współczesnym świecie a przecież natura jest najbardziej widowiskowa w swym pierwotnym, dzikim kształcie.Zresztą Wyspa jest chyba uboga w faunę ze względu na swoje położenie geograficzne tak ,że te konie to dodatkowy element zapewniający turystom atrakcję.Ten różowy "Mojek"- bomba ,jedyny żeński przedstawiciel wyspiarzy i bardzo podobny do naszej córeczki Natalii/hi,hi/.Udanego zwiedzania i czekamy jak zwykle na relację.Ściskamy mocno.
piękne te zdjęcia posągów które zrobiliście zaraz o brzasku,zwłaszcza zdjęcie 8,pozdrawiam:)
Très étranges et fascinants ces Moai. Photos superbes. Une préférence pour le Moai "rouge", bien vivant et qui saute. Bises
Magnifique ! Comme quoi les duck face étaient à la mode il y a bien longtemps... BiZ
Super te zdjęcia. Jak prawie za każdym razem mówiłam sobie "te zdjęcia są najlepsze!" :D Rzeczywiście buraczek z Ciebie :) Jak patrze na Ciebie to już tak tęsknie za latem .... :)
A no i może byś zapakowała dla nas takie jedno wielkie cudo z Wyspy Wielkanocnej :D Buziaki :) Ania :)
superbe les photos. bravo !
Przepiekne widoki, pamietam jak stalysmy w metrze i opowiadalas mi o nich w zwiazku z reklama wycieczki na Wyspę Wielkanocną, ktora tam wisiala..ale kurcze,ze 4 od lewej to Chinczyk!!??oni faktycznie sa juz chyba wszedzie..nawet na Wyspe Wielkanocna sie dostali :P