31 August 2012

thailand Bangkok

Kochani, jesteśmy w Bangkoku! Wreszcie! A sama podróż do celu - cóż to za przygoda... Początkowo plan był taki: samolot z Paryża do Londynu z British Airwaysem, dwie godziny poczekanki i kolejny lot bezpośrednio z Londynu do Bangkoku z tym samym przewoźnikiem. Z tym, że dwie godziny to czekaliśmy w Paryżu na samolot z Londynu - podobno jakaś niesamowita burza, huragan nad miastem (chyba młodszy brat Isaaka). W rezultacie, jak się domyślacie spóźniliśmy się na samolot do Bangkoku, który na nas nie poczakał te pięć minut. Czekała nas więc kolejeczka do wpół do drugiej nad ranem by zarezerwować nowy lot, noc (jeśli można to tak nazwać) w Hiltonie (taaaa wow - opłacona przez British Airways), z tym, że na lotnisku Gatwick. Zanim więc tam dojechaliśmy z Heathrow i zabukowaliśmy w pokoju zrobiła się 4h30. A wylot następnego dnia z Heathrow o 12h30. Ale, daliśmy radę - dzięki temu lepiej spaliśmy (haha!) w czasie lotu z bardzo sympatycznymi liniami lotniczymi Thai Airways.

Lądujemy w Bangkoku o 5 rano, łapiemy taksówkę (od razu omijając oszustów, mnożących cenę razy 4...tak jak nam wszyscy radzili) i kierujemy się do hostelu Tavee gdzie zarezerwowaliśmy pierwsze azjatyckie noce. Różnice cenowe, szczególnie w porównaniu z Kanadą, są ogromne - za 17 euro za noc mamy pokój z klimą, ogromnym łóżkiem, Internetem, łazienką i ... słoneczną pogodą :D Niestety po dwóch nieprzespanych nocach, jedyne co chodzi nam po głowie to przytulanki...z poduszką! I prześpimy cały dzień - Bangkok przecież poczeka jeden dzień...

bangkok

Pobudka, godzina 18h. Wystawiamy nos z hostelu na spotkanie z naszą dzielnicą Thewet, a zderzamy się z warunkami atmosferycznymi: ponad trzydzieści stopni (do tego jesteśmy przyzwyczajeni), wilgoć powietrza 80%. Przypominamy sobie upalny miesiąc na amerykańskim zachodzie, w klimacie pustynnym i...tęsknimy za nim. Trzy kroki i jesteśmy spoceni od stóp do głów. A Bangkok? Uporządkowany burdel. Z jednej strony to duże miasto jak każde inne z korkami i smogiem. Z drugiej, wyobrażaliśmy je sobie jako głośne i niekontrolowane, trochę jak Marakesz. A tu żadnych klaksonów! Ale jest i pewna doza szaleństwa - jesteś pieszym? Licz na siebie! Nie ma że światła, że przejście dla pieszych - trzeba wziąć głęboki oddech i się rzucić na głęboką wodę. I to działa! Remi od razu czuje feeling, rzucanie się pod auta wychodzi mu zgrabnie - wszyscy się zatrzymują.

Bo mieszkańcy tego miasta to aniołki! I wcale nie żartuję - jego pełna i prawdziwa nazwa to "Miasto aniołów, wielkie miasto, wieczny klejnot, niezdobywalne miasto boga Indry, wspaniała stolica świata wspomaganego przez dziewięć pięknych skarbów, miasto szczęśliwe, obfitujące w ogromny Pałac Królewski, który przypomina niebiańskie miejsce gdzie rządzi zreinkarnowany bóg, to miasto dane przez Indrę, zbudowane przez Wisznu", w skrócie Bangkok. Dzięki temu figuruje nawet w księdze rekrdów Guinnessa jako najdłuższa geograficzna nazwa na świecie.

Następnego dnia zaczynamy zwiedzanie na pieszo - tak jak wychodzi nam to najlepiej. Schodzimy z naszej dzielnicy do ulicy, którą niektórzy uznają za idealne odzwierciedlenie Tajlandii - Khao San Road. Można tu znaleźć wszystko: insekty do jedzenia, bary z tequilą z wężem w butelce, (bardzo) młode damy chętne zaofiarować swe usługi, tanie noclegownie, masaże tajskie, oszustów wycieczkowych, nachalnych (i nie) sprzedawców. Powiedzmy sobie szczerze, nie jest to najlepsza część Bangkoku, ale nie da jej się ominąć. Nie omijamy więc ale nie zostajemy dłużej niż kilka chwil.

bangkok

Schodzimy piechotą jeszcze niżej - do dzielnicy Banglamphu, coś w stylu naszej starówki. To tu znajduje się Wielki Pałac Królewski. Przez szacunek dla króla Ramy IX i jego rodziny wszyscy muszą być odziani w odpowiedni sposób. Nie ma, że krótki rękawek, spódniczka czy szorty - ramiona i nogi muszą być zakryte. Rezygnujemy z Pałacu, przynajmniej na ten moment. Zdajemy sobie sprawę z dwóch rzeczy: niby pora deszczowa w pełni, a tu słońce szaleje - musimy wrócić do hotelu po krem, bo inaczej spali mi męża. Drugi konstat: jesteśmy przyzwyczajeni do marszu, nawet największe do tej pory miasta obchodziliśmy na piechotę - ale tu zderzamy się z ogromem miast azjatyckich. Bangkok jest wielki. Aktualnie zamieszkuje je osiem milionów ludzi i ta liczba stale rośnie. Na piechotę nie da rady.

Posuwamy się więc o krok dalej - zabieramy się za transport publiczny. Do hotelu wracamy statkiem! Rzeka Chao Phraya przecina miasto na dwie części co pozwala dość swobodnie się poruszać od jednego brzegu do drugiego.

bangkok

Po południu, postanawiamy wybrać się w odwiedziny do lężącego Buddy, do świątyni Wat Pho. Najpierw próbujemy autobus (w Paryżu to jest masakra, a co dopiero tu) - pierwsze podejście, porażka. Łapiemy więc tuk-tuka - zmotoryzowaną, trójkołową wersję rikszy.

bangkok

Świątynia Wat Pho jest najstarsza w Bangkoku, pochodzi z XVI wieku. Główna atrakcja to wspomniany wyżej leżący Budda. Jego wymiary to 46 metrów długości na 15 metrów wysokości (największy okaz w Tajlandii). Cały jest pozłacany, jego stopy mają trzy metry i są ozdobione masą perłową.

bangkok

Poza tym szczególnym Buddą w całym kompleksie znajduje się około tysiąca innych. W głównym sanktuarium, Phra Uposatha, zastajemy mnichów na modlitwie - recytują jak w transie.

bangkok

bangkok

Dzień kończymy włócząc się po ulicach Chinatown: najpierw na kwiatowym targowisku gdzie najtańsze są cięte orchidee, potem wzdłuż wąskiej Soi Wanit 1 (chiński targ działający od 1782 roku) i na Thanon Yaowarat, głównej arterii tej dzielnicy. Trzeba powiedzieć, że azjatyckie Chinatown różnią się od europejskich i amerykańskich. Nie jest to zamknięta enklawa - ma się wrażenie, że tętni tu życie i co najważniejsze, że serca bicie współgra z resztą miasta. I kolorowo, i świecąco tu jak na Times Square w Nowym Jorku. Kolacja na ulicy - najważniejsze, że smak jest, higiena może trochę mniej...

bangkok

bangkok

bangkok

Następnego dnia rano (11h...ciągle mamy problem ze zmianą czasu) zabieramy się za Wielki Pałac, wspomniany już wcześniej. Tak naprawdę nie rozchodzi się tu TYLKO o jakiś tam pałac, ale o cały ogromny kompleks świątyń i pałaców. Główna świątynia Wat Phra Kaew, pochodząca z końca XVIII wieku, została wybudowana dla posągu Szmaragdowego Buddy. Posąg ten (zamieszczam zdjęcie, nie nasze, aparaty zabronione) mierzący zaledwie 66 centymetrów był, przez ponad dwieście lat, przyczyną kilku wojen między Tajlandią i Laosem. Wreszcie, odzyskany przez Tajów w 1778 roku spoczął w Wat Phra Kaew i już nigdy Bangkoku nie opuścił. Tak naprawdę nie jest ze szmaragdu tylko z zielonego jadeitu. Mała anegdotka: Budda dysponuje trzema złotymi wdziankami! Ale tylko król, podczas uroczystej ceremonii z okazji zmiany pory roku, może go przebierać.

bouddha

Wielki Pałac Królewski składa się z kilku części - z sali koronacyjnej, z muzeum armii, z dawnego pałacu sprawiedliwości, z sali pogrzebowej etc. Wszystko pięknie wybudowane w stylu włoskiego Odrodzenia i pięknie udekorowane w stylu tradycyjnym tajskim (żeby było kolorowo i się świeciło). Długo tu nie wytrzymamy, szczególnie tak szczelnie ubrani w taki upał. Do tego masy turystów nie ułatwiają ani zwiedzania, ani fotografowania.

bangkok

Łapiemy tuk-tuka i jedziemy do Parku Dusit, gdzie znajduje się pałac króla Ramy V. Zainspirowany swoimi podróżami do Europy na początku XX wieku (pierwszy nowoczesny król Tajów), zaprojektował salę tronową Ananda Samakhon całą w białym marmurze karraryjskim. Tu znajdziemy odpocznienie - pałac jest klimatyzowany, a zwiedzanie ułatwiają audio-guidy. Zawartości nie można fotografować, ale jest imponująca - to podarunki, które dostał aktualny król Rama IX, Bhumibol Adulyadej, w 2006 roku z okazji 60 lecia swojego panowania i w 2007 roku z okazji 80 urodzin. Do dekoracji użyte zostały : złoto, srebro, kość słoniowa, zielone skrzydła skarabeusza - niby nas to nie wzrusza, ale...jak tu nie podziwiać no jak? Król ma bardzo duże poparcie społeczne, tak jak jego żona. Co do księcia następcy tronu już dwukrotnie rozwiedzionego nikt nie zdaje się tu pałać wielką sympatią.

bangkok

Ostatniego dnia nie spieszymy się. Ranek spędzamy na organizowaniu podróży i zakwaterowania w kolejnym punkcie naszego programu w Tajlandii - na wyspie Koh Chang ('kocząg'). Następnie udajemy się do domu Jima Thompsona. Bierzemy autobus i, o dziwo, się nam to udaje! Co prawda, ten, który zaplanowaliśmy wziąć nigdy się nie pojawił ale sympatyczny pan kontroler powiedział, że możemy wziąć inny. I to za free. Nie wiem czy był dziś "Dzień turysty" czy coś w ten deseń, ale rzeczywiście nic nie zapłaciliśmy. Musieliśmy za to przejść się trochę więcej, ale kilometr czy dwa nie robią już nam takiej różnicy. Dom Jima Thompsona jest dość wyjątkowy tak jak jego właściciel. Amerykanin, były żołnierz, były członek CIA, biznesmen, architekt, kolekcjoner sztuki i miłośnik kultury tajskiej, który zapoczątkował odrodzenie produkcji jedwabiu w Tajlandii. Sprowadził do Bangkoku sześć odrębnych domów z drzewa tekowego zbudowanych w tradycyjnym stylu tajskim i złożył je w jedną całość. Idealny kadr dla jego kolekcji dzieł sztuki i jednocześnie niesamowity zabytek kulturalny podupadającego, a raczej zanikającego stylu. Dookoła założył ogród tropikalny, który nazywał "swoją dżunglą" - możecie zobaczyć na zdjęciach kwitnące akurat czerwone kwiaty imbiru. Thompson mieszkał w tym domu tylko osiem lat - podczas wakacji u znajomych w Malezji dosłownie rozpłynął się w powietrzu. Do dziś nie znaleziono rozwiązania tajemniczej zagadki jego zniknęcia (ani ciała).

bangkok

Po przechadzce ogromnymi bulwardami nowoczesnej dzielnicy Bangkoku udajemy się do świątyni płodności. Odwiedzanie tego miejsca miało być tylko zaspokojeniem ciekawości :) Kilkaset mniejszych lub większych penisów zbierano tu od wieków. Nie wiadomo skąd się ta świątynia wzięła, dziś jest wepchnięta między ruchliwą ulicę, kanał, a luksusowy hotel. Nie zwracaliśmy się z jakimiś szczególnymi prośbami do ogromnych fallusów, ale jakby coś, będziemy Was na bieżąco informować o rozwoju sytuacji :D

bangkok

Na koniec dnia mieliśmy kilka opcji: zwiedzanie parku Lumphini lub oglądanie na żywo walki boksu tajskiego lub jeszcze wjazd na górę jednego z drapaczy chmur o zachodzie słońca...ale pora deszczowa przypomniała o sobie. W jednej chwili chmura zerwała się z werwą grzmocząc posępnie - tylko jak tu wrócić do hostelu nie moknąc za bardzo i w miarę szybko? Kanałem! Obrzydliwie śmierdzącym dodam, Wenecja to to nie jest. Ale barki mkną po wzburzonych wodach kanału, nie stoją w korkach, zatrzymują się tylko kilka sekund (trzeba być naprawdę reaktywnym). Za bardzo lało żeby zrobić zdjęcia, ale wierzcie nam na słowo, że spektakl jest nieziemski, szczególnie z kontrolerami oscylującymi na krawędzi... (zamieszczam zdjęcia z netu w słoneczny dzień...)!

kanal

Powrót do hostelu - gorąca kąpiel i kolacja, jutro rano wyruszamy na wyspę Koh Chang !

bangkok

A - Bangkok

Télécharger les photos

pem Aug. 30, 2012, 10:34 p.m.

ça me rappelle vaguement des vacances... profitez bien !

rami Aug. 30, 2012, 10:35 p.m.

Photo 74 > Mais il déchire ce toboggan!

maman Aug. 31, 2012, 2:05 a.m.

j'aime .. ;o) j'adore les p'tits jardins très intimes , le marché aux fleurs ... ENFIN TOUT ! bisou mes mouflets

Papa Aug. 31, 2012, 6:59 a.m.

Super récit ! Bises

Beata Aug. 31, 2012, 7:31 a.m.

super ! bonne continuation :-)) gros bisous

JAJO Aug. 31, 2012, 11:17 a.m.

Rewelka miejsce i foty.

Tata Y Aug. 31, 2012, 6:30 p.m.

Nous avons adoré ce pays ! Bonne continuation - Bises PS : Nous sommes arrivés sur place :)

mama&tata Aug. 31, 2012, 6:50 p.m.

Ale się zrobiło egzotycznie po fotopodróży ulicami Bangkoku.Dziwne,że się dwa narody prały o posąg zielonego ufoludka ale widać ludzie tak lubią im bardziej bez sensu tym zacieklej i krwawiej.Zdjęcia fajnie oddają atmosferę miasta no a dołączony do nich tekst to wypisz wymaluj relacja z podróży Marco Polo.Buziaki.

poote Sept. 1, 2012, 7:09 p.m.

"thompson, pas la guide" ^_^

bonenza Sept. 3, 2012, 3:04 a.m.

De tous mes voyages, la Thailande est et restera le plus beau pays pour moi. Profitez en bien.

popi Sept. 4, 2012, 10:28 p.m.

"Ici, c'est 33° et 80% d'humidité" ça me rappelle un sketch de Timsit