Czwartek rano, pobudka o 5h30, uciekamy (w biegu wręcz) z okropnego hotelu, autobusem i metrem przez Queens do dworca Pennsylvania. Tym razem (wyjątkowo) jesteśmy na godzinę przed odjazdem na dworcu co wszystkim wydaje się normalne - o czym nie pomyśleliśmy dzień wcześniej to to, że przyjdzie nam przekroczyć granicę kanadyjsko-amerykańską i w związku z tym musimy przejść pewne procedury (odprawa paszportowa, biletowa, nadanie bagażu...). Po odprawach zasiedliśmy na naszych miejscach - tu trzeba powiedzieć podróż odbywa się z klasą - między siedzeniami odstęp jest około metra! W razie podtrzeby można całą podróż przespać bo podnóżkow jest tyle, że można sobie uformować łóżko :)
Pociąg linii Amtrak pokonujący raz dziennie dystans między Nowym Jorkiem, a Montrealem nosi specjalną nazwę - Adirondack. Nazywa się tak dlatego że po drodze przecina góry o tej samej nazwie. Przejeżdża także przez dolinę rzeki Hudson. Na większości trasy piękne widoki są zapewnione.
Ale jest minus -
podróż z Nowego Jorku do Montrealu trwa 11 godzin - co umówmy się, nie jest dość szybkim środkiem transportu, szczególnie że te dwa miasta dzieli odległość 600 kilometrów. Fakt, że ponad godzinę spędza się na granicy gdzie urzędnik celny przeprowadza z każdym krótki wywiad (czy wwozisz alkohol? czy wwozisz papierosy? w jakim celu i na ile jedziesz do Kanady? czy masz zamiar osielić się tam na stałe?).
Szczerze powiedziawszy ten dzień zleciał nam bardzo szybko, głównie na lekturze, na oglądaniu filmów (uzupełnianiu braków Natalii : E.T. i Forrest Gump). Po przyjeździe do
Montrealu z dworca odebrał nas Maxime - Remiego kolega ze studiów, który mieszka tu na stałe i u którego zatrzymamy się na te kilka dni.
A - Nowy Jork, B - Montreal
:-)