Surely together with your thoughts here and that i adore your blog! Ive bookmarked it making sure that I can come back & read more inside the fores...
Bien que nous vous avons dit verbalement, je réitère une fois de plus que nous étions très heureux de vous revoir en bonne forme. Nous vous remercions...
Finis coronat opus- jak mawiali starożytni Rzymianie, nawet najdłuższe schody mają ostatni stopień,każda głębia ma dno a najsmaczniejsze jedzenie swój...
Żegnamy Tajlandię (przynajmniej na razie) i witamy Kambodżę! Jak to łatwo powiedzieć... Pokonanie w linii prostej 150 kilometrów nie wydawało się nam specjalnie trudnym zadaniem, szczególnie po trzech miesiącach na drogach amerykańsko-kanadyjskich. No ale jesteśmy w Azji. Nawet jeśli na chwilę obecną Kambodża absolutnie nas oczarowała, trzeba powiedzieć, że niesamowicie szybki rozwój turystyki w ciągu ostatnich piętnastu lat (od końca wojny domowej) idzie tutaj wraz z korupcją na masową skalę, co oczywiście daje pole do popisu sporej liczbie oszustów i naciągaczy. Po promie z wyspy Koh Chang i kilku busach: do Trat, do Chanthaburi i w końcu do granicy w Aranyaprathet znajdujemy się na znanym wszystkim globtrotterom przejściu granicznym między Tajlandią, a Kambodżą w Poipet. I tu zaczyna się cyrk...! Najpierw od strony tajskiej już musimy omijać szerokim łukiem "biura imigracyjne", które używają różnych technik by zaciągnąć turystów do siebie. Omijać nie zawsze jest łatwo - nas tuk-tuk zawiózł bezpośrednio do jednego z takich biur (za każdego przywiezionego klienta dostaje procent). Owe biura, najpierw grzecznie tłumaczą, że wizę trzeba załatwić przez przejściem przez granicę. Jeśli próbuje się ich ominąć zaczynają używać gróźb. Oczywiście to wszystko bzdury, bo można ją załatwić bez problemu na granicy i to od ręki ale ci co się dadzą naciągnąć zapłacą za nią kilka razy więcej. Na przejściu granicznym komedia trwa - wiza kosztuje normalnie 20$ od osoby...plus dla nas dodatkowo 100 bahtów od osoby za piękny uśmiech, które kończą w kieszeni strażnika kontroli granicznej :D
Ale prawdziwy cyrk zaczyna się po przejściu granicy w mieście Poipet. Całe szczęście jeśli o nas chodzi, dobrze przygotowaliśmy się do egzaminu z przekraczania granic - więc nikomu nie udało się nas naciągnąć, ale sprawa wygląda tak: kilkunastu agentów w żółtych koszulkach prowadzi wszystkich cudzoziemców do busików, którzy zabierają na dworzec autobusowy wybudowany specjalnie dla turystów! A tam czekają ich niesamowite ceny :D Jeśli ktoś próbuje odmówić, "policjanci" podążają za nim, przeganiają prywatnych taksówkarzy albo zastraszają miejscowych, którzy chcieliby wytłumaczyć jak dojść do normalnego dworca... To wszystko zorganizowane jest przez lokalną mafię (bogatą, bo w mieście znajdują się kasyna) i popierane przez miejscowe władze.
Jeśli o nas chodzi, po całym dniu busów docieramy do Poipet o zachodzie słońca. Omijamy naciągaczy, bo wiemy, że ma już o tej porze żadnych normalnych (i nienormalnych) busów. Czarne niebo zapowiada, że lunie lada chwila (nieszczęścia chodzą parami...). Bierzemy więc taksówkę do Battambang oddalonego od Poipet o 115 kilometrów, gdzie zarezerwowaliśmy nocleg. Cena - 20$ mogłaby się wydawać niska jak na taki dystans (na warunki europejskie) ale nie zapominajmy, jesteśmy w Kambodży - gdzie średnie roczne zarobki na jedengo mieszkańca wynoszą 570 dolców. Mała ciekawostka: oficjalną jednostką monetarną Kambodży jest riel ale to amerykańskie dolary są powszechnie używane (w przeciwieństwie do Tajlandii, bahty są bowiem silną monetą).
Około 22 docieramy do masteczka Battambang. Według legend jest to miasto zaginionej laski - była ona magiczna i miała dawać niesamowitą siłę jej właścicielowi. Ale w czasie bitwy między legalnym dziedzicem tronu, a uzurpatorem, (drwal i kreator laski, który dzięki jej mocy stał się królem), została ona rzucona daleko w las i nigdy już jej nie odnaleziono. Miasto Battambang zostało później utworzone na jego terenie. Na rondzie, które stanowi zarazem bramę wjazdową do Battambang, znajduje się sześciometrowy posąg króla Dâmbânga Krânhounga (uzurpator) z ową laską. Zdaje się, że dla mieszkańców jest on opiekunem, protektorem - co dzień składane mu są dary (kwiaty, kadzidła, napoje, cygara, jedzienie).
Miasto Battambang zachowało, podobno najlepiej w Kambodży, styl kolonialny. Pewnie dlatego, że przechodziło często w historii z rąk do rąk. Dlatego można tu znaleźć przepiękny pałac guwernerów tajskich (w stylu włoskim), a na placu przed nim słupki odliczające kilometry - identyczne jak we Francji! Sam plac kończy się "starym francuskim mostem".
Jedną z atrakcji turystycznych w mieście jest bambusowy pociąg (Bamboo train). Linie kolejowe łączące niegdyś Bangkok z Phnom Penh zostały zniszczone przez Czerwonych Khmerów (przekroili tory co sto metrów, żeby nic nie mogło po nich przejechać). Ale miejscowa ludność brak kursujących pociągów zrekompensowała prywatnym środkiem transportu. Do kwadratowej platformy zbudowanej z desek bambusowych doczepiła silnik diesla i "ustawiła" na dosztukowanych kołach. Taka konstrukcja pozwala na łatwy i szybki transport towarów lub...turystów. Siedzi się jak na tratwie pędząc 50km/h i podskakując co sto metrów (gdzie tory są przecięte). Trasa, czasem poprzez pola ryżowe, a czasem przez dżunglę, jest nieasamowita. Gdy spotykają się dwa bambusowe pociągi naprzeciw siebie zasada jest prosta - ten kto ma mniej towarów czy turystów ustępuje pierwszeństwa. Rozłożenie "wagonu" zajmuje dwadzieścia sekund, drugie tyle na złożenie z powrotem i jedzie się dalej.
Oczywiście Bamboo Train to atrakcja turystyczna. Tu znowu zderzamy się z korupcją policji turystycznej - na 5$ które płacimy od osoby, "motorniczy" i jego rodzina dostają tylko 2$, reszta idzie do kieszeni policjanta. Pociąg bambusowy przejeżdża kilka kilometrów i zatrzymuje się w małej wioseczce. Okoliczne rodziny zainstalowały tam coś w rodzaju sklepików z napojami, chustami, bibelotami - każdy próbuje jak może wykorzystać turystyczny biznes. A dzieci...cudowne! Teraz już wiemy jak pleść bransoletki z liści palmowca :) Mała dziesięciolatka rozmawiała z nami w lepszym angielskim niż nasz, potrafiła bez problemu utrzymać konwersację po francusku, a jak zapytaliśmy czy zna polski powiedziała "umiem tylko: jak się nazywasz?" :D Co ciekawe, dzieciaki wytłumaczyły nam, że uczą się języków w kontakcie z obcokrajowcami, a nie w szkole!
Mieszkańcy Kambodży, mimo horroru jaki przeżyli i to nie tak dawno temu, są niezwykle życzliwi. W Tajlandii, ludzie uśmiechają się dość często ale czuje się, że jest to bardziej komercyjne. Dla turystów takich jak my, szczere "uśmiechy" za darmo to coś wspaniałego. W Kambodży jesteśmy stale obdarzani życzliwością, a machające do nas dzieci, krzyczące "hello!" rozgrzewają nam serducha.
Następnego dnia, postanawiamy wynająć skuter, by pozwiedzać okolice miasta Battambang - w Azji ten środek lokomocji wychodzi bardzo tanio. Na początku, Remi potrzebuje moment, żeby przestawić się na manualne kierowanie, jego Piaggo to automat.
W droge! Zaczynamy od świątyni Wat Ek Phnom albo raczej jej ruin, datowanych na XI wiek. W pobliżu znajduje się nowa pagoda buddyjska (zaznaczam, że buddyjska, bo ruiny dotyczą świątyni hinduskiej) oraz ogromny ołtarz z trzydziestometrowym posągiem Buddy.
Z ciekawostek, w okolicach znajduje się opuszczona fabryka Pepsi - producent wycofał się w momencia przecięcia władzy przez Czerwonych Khmerów i wyniósł się do Wietnamu. Do dziś podobno w środku stoją tysiące pustych butelek...my nie sprawdziliśmy, strażnik nie chciał nas wpuścić. Niopodal, można zwiedzić w każdej porze dnia farmę krokodyli Slaket. Nie wiemy do końca czy warunki na taką liczbę krokodyli są odpowiednie ale podziwialiśmy z absolutnym respektem te ogromne bestie.
Po południu, kierujemy się na południe od Battambang, gdzie po drodze łapie nas ulewa - jak to w porze deszczowej bywa. Jesteśmy przemoczeni do suchej nitki...całe szczęście, że jest ciepło! Skuter ma w tym momencie to do siebie, że działa jak suszarka :D
Świątynia Phnom Sampeau znajdująca się na szczycie góry nie jest specjalnie urodziwa ale rozciągają się z niej niesamowite widoki na łańcuch górski stanowiący granicę z Tajlandią, jezioro Kamping Poy w oddali oraz pora ryżowe.
Zaraz obok złotej stupy, znajdują się wąskie i strome schody, które prowadzą do kanionu. Jego wysokie ściany są pokryte bujną roślinnością. Kanion w samym wnętrzu zamieszkiwany jest przez nietoperze. Dwóch wojowników Angkoru pilnuje spokoju w tym zapierającym dech w piersiach miejscu.
Można tu znaleźć i miejsca mniej przyjemne. Mniej więcej w połowie drogi na szczyt znajdują się "jaskinie śmierci" (Killing caves). Ogromny leżący Budda daje temu miejscu dużo spokoju ale szklana skrzynia wypełniona ludzkimi kośćmi i czaszkami już mniej. Przypomina ona o wydarzeniach z epoki Czerwonych Khmerów kiedy to zrzucano żyjące jeszcze ofiary z kilkudziesięciometrówej skały... Miejsce wyjątkowo nie zainspirowało nas do pstrykania zdjęć...
Ostatni krok na trasie to świątynia Phnom Banan. Musieliśmy pokonać 358 schodów bardzo stromych by zbliżyć się do miejsca, które zaispirowało zbudowaną wiek później największą na świecie świątynię Angkor Vat. Według hinduskich wierzeń, świątynie budowane są na górach by symbolizować Górę Meru, mityczne centrum świata.
To już koniec naszego pobytu w przeuroczym miasteczku Battambang. Kolejny krok to Siem Reap i tak bardzo przez nas wyczekiwane świątynie Angkoru. Co świętujemy lokalnym piwem...Angkor!
Wspaniała część waszej podróży. Bardzo przyjemnie się to czytało :) A takie Bamboo train przydałoby się też czasami u nas bo kolejek niestety coraz mniej:) Buziaki Pozdrawiam:)
maman ... ;o)Sept. 8, 2012, 11:22 p.m.
ça fait du bien de voir vos mines réjouies ... j'aime tout ce que vous partagez avec nous je m'en met plein les mirettes merci !
bisou les mômes ;o)
spooooockySept. 9, 2012, 1:33 a.m.
[:bien]
AdamSept. 9, 2012, 10:30 a.m.
Super!! Impressionant!!! To naprawdę daje ochotę tam się wybrać!!! Czytałem na głos wasze relacje i moje sluchaczki z zapartym them polykaly Wasze przygody. Buziaki i usciski od naszej trojki i czekamy na następne !!!!
mama&tataSept. 9, 2012, 11:44 a.m.
To kambodżańskie TGV absolutny hicior, kierownik tego bolida zadowolony jak rolnik po żniwach myślę jednak,że trochę byliście w przeciągu. Zdjęcie na skuterku w tych wytwornych kaskach predysponuje Was do ról w "Pogromcach Duchów" w każdym razie wyglądacie kwitnąco.Ile wspólnego Kambodża ma z Polską też wszędzie biorą w łapę i kombinują jak zarobić,żeby się nie narobić.Bardzo fajny tekst Natalia czyta się jak książkę!Bubziaki.
PapaSept. 10, 2012, 6:38 a.m.
Super chouette la vidéo, vraiment flipant cette ballade sur les rails. Bonne continuation, bises Papa
pooteSept. 10, 2012, 7:56 a.m.
gaffe à vos fesses quand même. bizootes à vous deux.
MDOFISept. 13, 2012, 1:50 p.m.
Ahhh. Que de souvenirs! Mais tellement mieux raconté quand c'est par notre duo de choc. Battambang, siem rep, Poïpet et ses arnaques..
J'ai jamais été bon pour les récits, à croire que je le fais exprès de ne jamais gagner au poker. ;)
Pour la mutation, on va y songer.
Bises
maman ... ;o)Sept. 13, 2012, 5:46 p.m.
Génial le petit "plus" vidéo .... on est encore plus "dedans" merci les mouflets !
gros calins maternel ;o)
dendaddiqueOct. 12, 2012, 6:17 a.m.
Milk-shake Vénérable comprend deux composants requis - essorer et la crème glacée . Cocktail fouettée dans un mélangeur ou d'un mélangeur à grande vitesse jusqu'à obtenir une mousse profonde .
Wspaniała część waszej podróży. Bardzo przyjemnie się to czytało :) A takie Bamboo train przydałoby się też czasami u nas bo kolejek niestety coraz mniej:) Buziaki Pozdrawiam:)
ça fait du bien de voir vos mines réjouies ... j'aime tout ce que vous partagez avec nous je m'en met plein les mirettes merci ! bisou les mômes ;o)
[:bien]
Super!! Impressionant!!! To naprawdę daje ochotę tam się wybrać!!! Czytałem na głos wasze relacje i moje sluchaczki z zapartym them polykaly Wasze przygody. Buziaki i usciski od naszej trojki i czekamy na następne !!!!
To kambodżańskie TGV absolutny hicior, kierownik tego bolida zadowolony jak rolnik po żniwach myślę jednak,że trochę byliście w przeciągu. Zdjęcie na skuterku w tych wytwornych kaskach predysponuje Was do ról w "Pogromcach Duchów" w każdym razie wyglądacie kwitnąco.Ile wspólnego Kambodża ma z Polską też wszędzie biorą w łapę i kombinują jak zarobić,żeby się nie narobić.Bardzo fajny tekst Natalia czyta się jak książkę!Bubziaki.
Super chouette la vidéo, vraiment flipant cette ballade sur les rails. Bonne continuation, bises Papa
gaffe à vos fesses quand même. bizootes à vous deux.
Ahhh. Que de souvenirs! Mais tellement mieux raconté quand c'est par notre duo de choc. Battambang, siem rep, Poïpet et ses arnaques.. J'ai jamais été bon pour les récits, à croire que je le fais exprès de ne jamais gagner au poker. ;) Pour la mutation, on va y songer. Bises
Génial le petit "plus" vidéo .... on est encore plus "dedans" merci les mouflets ! gros calins maternel ;o)
Milk-shake Vénérable comprend deux composants requis - essorer et la crème glacée . Cocktail fouettée dans un mélangeur ou d'un mélangeur à grande vitesse jusqu'à obtenir une mousse profonde .