Naszym kolejnym etapem podróży było miasto, które, przynajmniej z opowiadań czy filmów, zna każdy. Jedni nazywają je Sin City - miasto grzechu, inni - światową stolicą hazardu, a jeszcze inni hotelem świata, bo miejsc noclegowych jest tu najwięcej w porównaniu do innych miast na ziemi. Las Vegas świeci milionem neonów.
Sam przyjazd do miasta jest już bardzo impresjonujący - wyrasta jak gdyby nigdy nic na pustyni, dookoła nie ma nic, jawi się jak miraż, jak jakaś magiczna sztuczka. Poza tym, jak mówi słynne przysłowie : to co się dzieje w Las Vegas, zostaje w Las Vegas... Dla jednych, Vegas jest symbolem nadziei na wygraną, na możliwe nagłe wzbogacenie, dla drugich - beznadziei z powodu przgranej. I co ciekawe to wszystko się czuję spacerując po ulicach.
W tym mieście nic nie jest normalne, wszystko jest wyolbrzymione i przesadzone do cna, przepych przechodzi w kicz. Stojąc w kolejce w McDonaldzie można równie dobrze spotkać dziewczyny w bikini, jak i facetów szortach z farbą na plecach i ogromnym, metrowym drinkiem zawieszonym na szyi. Ogólnie, człowiek się tu czuje jak w Disneylandzie, hotele i ich kasyna są kolorowe i bajkowe : jest Hotel New York-New York z (ogromną) miniaturą Empire State Building, mostu Brooklińskiego i Statui wolności...
....jest i Hotel Paris-Las Vegas, ze 150 metrową wieżą Eiffle'a i kopią Opery Garniera...
...jest również Hotel Venezia gdzie w ramach dekoracji można znależć most Rialto i pałac Dożów, a wewnątrz KANAŁY z gondolami (i śpiewającymi gondolierami), sztucznym błękitnym niebem i placem Świętego Marka (sic!).
Jest i Hotel Bellagio, przed którym co piętnaście minut można zobaczyć spektakl fontann...
...Hotel Flemingo, w którym żyje stado prawdziwych różowych flemingów (ten hotel należał niegdyś do Bugsiego Siegela, legendarnego amerykańskiego gangstera)...
...i tyle innych hoteli, przy czym KAŻDY ma coś swojego, co go wyróżnia.
To wszystko znajduje się na jednej ulicy, przecinającej całe miasto wzdłuź - Las Vegas Boulevard czyli tak zwany "the Strip". Nie wiem dokładnie ilu pasmowa jest ta ulica, bo jako zwykły pieszy, nigdy nie muszę dotknąć jej stopami - nad Stripem wybudowane są promenady od hotelu do hotelu, od kasyna do kasyna. I jeszcze żeby turysta przyjeżdżający wydawać pieniądze za bardzo się nie zmęczył, wszystkie schody są ruchome, a drzwi otwierają się automatycznie. RAJ. I wszystko się świeci, się świeci, się świeci.
Udało nam się również odwiedzić coś innego niż Strip, chodzi o ulicę Fremont, reprezentującą coś w stylu serca starego miasta. To tutaj mieściły się pierwsze mityczne kasyna, w których tyle czasu spędzał Frank Sinatra. I rzeczywiście, to miejsce wydaje się dużo bardziej autentyczne niż reszta, nawet jeśli zachowuje swoją dawkę kiczu.
Bardzo chciałam odwiedzić również cmentarz neonów, tych które zakońćzyły już swoją misję, a historycznie mają dużą wartość. Niestety się nie udało - nowe muzeum jest w budowie co wpływa na ograniczone godziny otwarcia.
Na koniec niespodzianka. Nie zagraliśmy wcale - ani Remi w pokera, ani ja w ruletkę. Postanowiliśmy zająć się częścią organizacyjną naszej podróży, a wierzcie nam, to jest kupa pracy. Jako, że Las Vegas jest ostatnim dużym miastem na naszej drodze na dzikim zachodzie, a hotel zaopatrza nas w wifi i prąd, mogliśmy na spokojnie porezerwować pozostałe kempingi, skorygować pewne etapy planu, wyliczyć dystanse samochodowe i wytyczyć trasy..., bo czekają na nas teraz wielkie amerykańskie parki narodowe, zaczynając od
Wielkiego Kanionu Kolorado, naszego kolejnego celu podróży.
A - San Francisco, B - Monterey i Big Sur, C - Big Sur i Julia Pfeiffer State Park, D - Sequoia National Forest, E - Dolina Śmierci, F - Jezioro Mead, G - Las Vegas
Natalia a l'air sceptique devant le remake de Venise
amusez vous les mômes ... y a que ça de vrai !!!! bisou