Początkowo, w naszym planie podróży, po wizycie sekwojowego lasu, widniała wizyta pustyni Mojave. Ale pojechać na tę pustynię, żeby zaraz potem udać się na inną - jeszcze bardziej pustyniową pustynię, Dolinę Śmierci, nie dość, że dokładało nam około pięciuset kilometrów, to jeszcze kolejne galony benzyny (ok, jest tańsza niż u nas, ale Flexi pali dwanaście litrów na sto kilometrów…). No i najważniejsze - od samego początku wszystko zwiedzamy w biegu! Nie ma czasu na spokojnie nigdzie się zatrzymać bo trzeba jechać do, trzeba znaleźć kemping, etc. To z czego nie zdawaliśmy sobie sprawy układając plan i zwiedzając Stany Zjednoczone palcem po mapie, to to że odległości między parkami są ogromne. Zaraz po wyjeździe z
Las Vegas czeka nas na przykład ponad pięć godzin jazdy samochodem do
Wielkiego Kanionu Kolorado, przy czym trzeba będzie wyjechać rano, bo jest dużo do zwiedzania... Na dodatek w samym parku, takim jak Death Valley, nic nie jest skupione w jednym miejscu, zawsze trzeba liczyć przynajmniej pięćdziesiąt kilometrów żeby dojechać z jednej "atrakcji" do drugiej. Ale, nie przyjechaliśmy tu po to żeby siedzieć w klimatyzowanym aucie i jeździć...



Pierwsze zderzenie z pustynią jest naprawdę szokujące. Nie tylko jeśli chodzi o temperaturę - powyżej 40 stopni, ale o taki rodzaj ciepła, który otacza cię z każdej strony, dociera do każdego zakamarka twojego ciała, nie możesz zrobić nic, żeby się przed tym obronić...przypomina to ogromną suszarkę! Na dodatek tu się nie żartuje z temperaturą - trzeba tu przewidzieć galon wody (trochę mniej niż cztery litry) na osobę na dzień! Przed każdym wyjściem w trek, jesteśmy uprzedzani, że upał i słońce zabiły tu już wiele osób... W centrum informacyjnym odradzają nam w ogóle jakiekolwiek treki - jest na to za gorąco. Tutaj sezonem turystycznym jest końcówka zimy i wiosna kiedy temperatury są niższe, występują opady deszczu i roślinność kwitnie.
No ale nie przyjechaliśmy tytaj żeby siedzieć w samochodzie i zwiedzać wszystko z włączoną klimą. Na dodatek co ciekawsze atrakcje są dostępne na piechotę albo samochodem z napędem na cztery koła. Flexi jest cudowna, ale napęd ma na dwa.
Pierwszego dnia zwiedzanie zaczynamy rano trekiem w Mosaic Canyon, wyrzeźbionym żwawym potokiem kilka milionów wcześniej w skale marmurowej. Ciężko jest wyobrazić sobie miejsce jakim jest Dolina Śmierci, suche i bez życia, w innych epokach, kiedy były tu dwa morza, rzeki i bujna roślinność. To co dziś przypomina piekło musiało być pięknym miejscem.
Odwiedzamy również Mesquite Flat Dunes - piaszczyste wydmy, które bardziej odpowiadają wyobrażeniu o pustyni, a tu stanowią tylko jej część, przy czym większość jest skalista. Niestety nie zatrzymaliśmy się w tym miejscu na dłużej - czterdzieści stopni, słońce w zenicie i oficjalne przestrogi na każdym kroku zmusiły nas do poszukania naszego miejsca gdzie indziej.




Amerykański dziki zachód to również historia wydobywaczy złota... Udaliśmy się do Rhyolite, opuszczonego miasta (już na terenie stanu Nevada) w którym na początku XX wieku znajdowała się kopalnia złota. Populacja wynosiła wtedy ponad dziesięć tysięcy mieszkańców. Jednak kryzys finansowy i spadek kursu ceny złota spowodował całkowite porzucenie miasta przez jego mieszkańców do około 1920 roku, zamknięcie kopalni i degradację przepięknych budynków. Dziś zostały tylko ruiny : trzypiętrowego banku, kasyna, drewnianych domków w stylu Lucky Luke oraz domu z 1906 zbudowanego z kilku tysięcy butelek (i przywróconego do świetności przez Paramount Pictures na potrzeby któregoś z filmów).

Niegdysiejszy bank

Dom z butelek
Niedaleko Rhyolite znajduje się również psychodeliczne Goldwell Museum na wolnym powietrzu artysty belgijskiego Alberta Szukalskiego. Kilkumetrowa naga blond kobieta z lego na środku pustyni co coś naprawdę niesamowitego! Wszystkie dzieła noszą zabójcze nazwy.

Tribute to Shorty Harris, 1994

Sit Here, 2000

Lady Desert The Venus of Nevada, 1992

The Last Supper czyli Ostatatnia Wieczerza, 1984

Ghost Rider, 1984
Krótki moment paniki zaraz potem, dotyczący noclegu - pole namiotowe, które przewidzieliśmy na tę noc, jest zamknięte. Chwilę poźniej wszystko wraca do normy: na czas robót zamknęli to pole ale otworzyli inne. Szczerze powiedziawszy, perspektywa spania pod namiotem kiedy o 22h w dalszym ciągu jest 40 stopni, wydała nam się conajmniej mało interesująca, tymbardziej że spektakl na niebie oferowany przez spadające i nieruchome gwiazdy był zapierający dech w piersiach. W końcu jakoś udało nam się zasnąć (Natalii lepiej, Remiemu gorzej).
Rano, pobudka o 4h. Jest już jasno, słońce zaraz wstanie. W końcu czekaliśmy na nie prawie godzinę. Potem korzystając, że nie jest w zenicie, udaliśmy się na trek do Golden Canyonu.
Ciężko jest komentować każdy kanion, jest ich tu tak wiele, ale ten jest dość ładny - o złotawym odcieniu jak jego nazwa wskazuje. Czasem wybieramy złą drogę - wtedy przydarza się nam wspinać bez końca i potem schodzić z problemami - ale to jest część przygody.
Po tym treku udajemy się do Devil's Golf Course, na "Pole golfowe diabła". Jest to olbrzymi fragment dna doliny pokryty wielkimi bryłami soli (sprawdziliśmy, polizaliśmy) i czasem małymi kryształkami uformowanymi przez ten minerał. Gdyby było to coś małego, pewnie nie przyciągnęłoby to niczyjej uwagi, ale ponieważ ciągnie się na kilkuset kilometrach kwadratowych - robi to wrażenie.
Zaraz potem droga nas zaciągnęła do Badwater - wyschniętego jeziora położonego na 85 metrach poniżej poziomu morza - jest to największa depresja w USA.
Po drodze zajechaliśmy do Natural Bridge Canyonu - na półtora milowy trek do mostu skalnego wyrzeźbionego przez wodę.
Wracając do Furnace Creek Village (maluśkie miasteczko, centrum Death Valley) wstąpiliśmy na Drogę Artystów, gdzie znajduje się owych artystów paleta: skały odznaczające się niezwykłymi barwami: czerwienią, fioletem, zielenią oraz intensywnym żółtym. Kolory powstały w wyniku aktywności wulkanicznej. Niestety zdjęcia nie oddają prawdziwości kolorów!
Po południu, ponieważ nic nie można robić na zewnątrz - temperatura jest rekordowa tego dnia, jedyne 47 stopni -, zalegamy najpierw w centrum informacji turystycznej gdzie mili rangersi udostępniają nam prąd - możemy napisać ostatnie artykuły, podładować aparaty fotograficzne -, a potem basen! W związku z faktem, że na naszym prymitywnym kempingu nie ma pryszniców, za jedyne pięć dolców możemy się wykąpać i skorzystać z basenu w ranczu hotelowym. Wooooooooooooooooooow, na pole namiotowe wracamy dopiero późnym wieczorem. No co? W końcu to wakacje nie?

Zabryskie Point
Następny krok, wyjazd jutro rano (po kąpieli w basenie bo dostęp mamy przez 24 godziny HAHAHA :D) zahaczymy jeszcze o Zabriskie Point - punkt widokowy na ciekawe formacje skalne, a potem kierunek : NEVADA,
jezioro Mead i
Las Vegas !!!
A - San Francisco, B - Monterey i Big Sur, C - Big Sur i Julia Pfeiffer State Park, D - Sequoia National Forest, E - Dolina Śmierci
Super récit, superbes photos, quelle aventure dans ce désert! Bises Papa
Génial ! Merci
encore un joli reportage ... merci les mouflets ! bise claqued à vous deux
Même pas peur des serpents et des scorpions avec l'Aspi-venin ^^ bisous les globe-trotters
Jesteśmy pod wrażeniem!!! Przepięknie...
La death Valley nous la découvrons avec vous. Paysages grandioses et féeriques. Cela nous rappelle un peu Pietra en Jordanie avec ces pierres colorés comme un arc en ciel. Soyez prudents! A Las Vegas vous serez tranquilles. Cependant, attention à votre porte monnaie ! Mais il y a de quoi visiter.... Bien que vous étiez fatigués, vous pensiez à nous en nous envoyant vos reportages et photos. MERCI. Vous avez des mines superbes; bien bronzés. Nous attendons vos photos et impressions de Las Vegas ! Bisous
Unique !!
Vous avez des déos ? Merci, c'est beau :)
widoki naprawdę zapierają dech:)