Hoi An to nie tylko anagram
Ha Noi - to również bardzo sympatyczne miasto w środkowym Wietnamie. "Miejsce bezpiecznego lądowania" jak wskazuje jego nazwa, Hoi An jest historycznym portem o tradycji sięgającej końca I tysiąclecia p.n.e. Główną rolą jaką spełniał było kontrolowanie tej część morskiego szlaku jedwabnego. Osiedlali się tu przedstawiciele kupców chińskich i japońskich, z czasem również europejskich (w szczególności portugalskich). Ci bogaci mieszkańcy wybudowali ponad 840 domów, które dziś są interesujące ze względu na ich historię i architekturę. W 1999 roku, UNESCO wpisało miasto do rejestru zabytków światowego dziedzictwa. Dzięki czemu, część "starego miasta" jest wyłączona z ruchu samochodowego, spaceruje się w spokoju, podczas gdy z głośników płynie muzyka poważna :)
Zwiedzamy kilka domów kupieckich, tu na przykład kaplica rodziny Tran:

Rzuca się dwiema monetami z jednej strony Yin, z drugiej Yang, trzeba pomyśleć życzenie. Ma się trzy szanse. Muszą wypaść dwie różne strony, żeby życzenie się spełniło
To przykłady chińskich domów zgromadzenia:
Do najcenniejszych zabytków należy Most Japoński, zbudowany, jak sama nazwa wskazuje, przez przybyszy z Japonii. Jest to jedyny na świecie kryty most mieszczący świątynię buddyjską.
Hoi An to naprawdę przyjemne miasto, spędzimy dzień na spacerowaniu w jego spokojnych uliczkach. Królują tu lampiony wykonane z jedwabiu, wiszące wszędzie: na mostach, domach i drzewach.
Hoi An ma jeszcze jedną specyficzną cechę - jest dosłownie zalane zakładami krawieckimi. Jest ich więcej niż restauracji, a to zdarza się rzadko w miastach turystycznych. Wygląda to tak, jakby pół Europy, Australii i Stanów zjeżdżało się tu szyć garnitury i suknie.
Wieczorem, odpoczywamy w hotelowym basenie, popijając darmowe drinki.
Następnego dnia...hmmm dzień wycięty z życiorysu, spędzony w łóżku. Wymioty, bóle brzucha. Darmowe driny to podobno synonim niedestylowanego alko...
Przewidzieliśmy zostać w Hoi An jeszcze dwa dni i jeden z nich przeznaczyć na wizytę wyspy Cham i snorkeling. Niestety, tajfun Pakhar wprosił nam się do tanga. To już końcówka, nie jest specjalnie gwałtowny ale exit słoneczko, witaj deszczu, sztormie i wietrze. Decydujemy skrócić nasz pobyt w mieście o jeden dzień i przed wyjazdem do
Hué - kończymy go wizytą ruin My Son, w koszmarnej meteorologicznie scenerii.
Tytułem wstępu: Hoi An jest położone w ujściu rzeki Thu Bon. Historycznie było ściśle związane z położonymi w górze rzeki Świętymi Ziemiami Amarawati – intelektualnym i religijnym centrum Czampy (państwa Czamów, wspomnianego w
poprzednim artykule). Ich ośrodkiem państwowości było My Son, oddalone o 40 kilometrów od Hoi An.
Planowaliśmy się wybrać tam skuterem wcześnie rano: wstać o 4h30, wyjechać o 5h, by móc podziwiać wschód słońca już w ruinach My Son. Nawet jeśli my wykonaliśmy naszą część planu, dziewczyna wypożyczająca nam skuter przespała swój budzik. Wyjeżdżamy więc trzy godziny później. Ostatecznie, jak się okazało nie ma tragedii - niebo jest tak zachmurzone, że słońca nie zobaczymy przez całą długość dnia.
My Son jest położone w sercu zarośniętej dzikiej dżungli otoczonej górami. Niektóre świątynie są nawet dobrze zachowane, biorąc pod uwagę ich wiek (IV-XII w.). Ale to nie czas zdewastował je najbardziej. Miejsce zostało "odkryte" w XIX wieku przez Francuza Henriego Parmentier. Archeolodzy z Francuskiej Szkoły Dalekiego Wschodu podjęli, w latach 60, próby restauracji świątyń. W czasie wojny wietnamskiej, partyzanci Wietkongu założyli swoją kwaterę w dolinie My Son. W sierpniu 1969 roku, Amerykanie zbombardowali sanktuarium niszcząc wiele budynków. Z największej i najstarszej świątyni A1 pozostał jedynie stos potłuczonych cegieł. Philippe Stern, konserwator z Muzeum Guimet w Paryżu, napisał w geście protestacji pełen oburzenia list do prezydenta Nixona. Dzięki temu dolina została wyłączona z działań wojennych. Potrzeba będzie wiele czasu, żeby odrestaurować świątynie My Son...

Ta zielona dziura to krater po bombie
A - Ho Chi Minh, Sajgon, B - Da Lat, C - Nha Trang, D - Hoi An
J'avais beaucoup aimé cette ville aussi ! Vous me rappelez des bons souvenirs ! Vous serez ou du 8 au 20 novembre ? Car je serai aussi en Asie moi !
y a t-il une signification de départ pour les lampions ? Encore une jolie ballade ... profitez 1000% ;o) , et essayez d'éviter la tourista les mômes !!!! bisous qui soignent ;o)
Une fois de plus, super reportage, j'aime les chapeaux pointus chinois et les lampions +++++
piękne miasto, lampiony nadają mu niezwykłego uroku:) bardzo podoba mi się fotka 37:) pozdrawiam
Comme les épisodes précédents : photos magnifiques et un texte adapté. Félicitations.
Une ville bien paisible. Le marché très coloré. Fruits et légumes paraissent bien bons. Comme d'habitude le texte et les photos sont vivants. Faites attention à votre nourriture pour ne pas être malade ! Nous sommes toujours avec vous. Bisous
To co emanuje z Waszych zdjęć to niespieszny rytm życia tego miasta ,spokój i malowniczość krajobrazów a jeszcze dodatkowo wygląda to trochę jakby był to skansen albo muzeum bajkowe, w każdym razie pięknie.Muszę tam pojechać koniecznie bo biorąc pod uwagę tylu krawców, może któryś uszyje mi wizytowy dresik!Kurczę, w Polsce bimberek też jest nierafinowany ale nie ma po nim takich "efektów specjalnych" jak w Wietnamie lepiej uważajcie co pijecie bo dopiero skończyła się afera w Czechach z metanolem i nie było to fajne.Widać na zdjęciach,że czujecie się dobrze i służy Wam ta podróż ale stęskniliśmy się za Wami zwłaszcza dlatego,że kontakt audio jest rzadki i przystosowany do lokalnych możliwości łącznościowych ze światem.Reasumując spożywajcie niewiele nieznanych trunków/dla zdrowotności/zwiedzajcie dalej ten ciekawy kraj a co zobaczycie przekażcie nam byśmy mogli nacieszyć oczy poprzez czytanie ciekawych relacji i oglądanie fajowych zdjęć.Buziaki!
Trzeci raz już dodaje komentarz do tej notki i ciągle się nie zapisują :( Zdjęcia śliczne. Niedługo już minie połowa czasu waszej podróży. Ale ten czas leci.... :) Udało się Wam rzucić monetami tak, żeby wypadło Yin i Yang ?:D Buziaki :* Ściskam Was mocno :)
de toute façon, c'est pas l'homme qui prend la mer... c'est la mer qui prend l'homme !
magique comme d'hab :)
Anka => Remiemu wyszło trzy razy nie (te same strony zawsze), nie wiem co sobie zażyczył, mi za pierwszym nie, a za drugim się udało :p